środa, 30 maja 2012

18. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Huhuhu xD Odcinek wyjątkowo dedykuję Laurel bo uwielbiam czytać Twoje długie komentarze xD
I tak... Jutro, ani pojutrze (piątek) na pewno nic się nie pojawi, bowiem od razu po szkole chodzę spać i  nie mam ochoty nawet siedzieć przy komuterze xd
Pozdrawiam :D
___________________________

- Na pewno, nie ty - patrzyłem na niego wrogo.
- Jesteś pewien? - Lucas miał na twarzy ten szyderczy uśmieszek. - Jakby nie było, jesteś teraz na przegranej pozycji...
- Ostatnim razem, też tak było. Nie pamiętasz już, jak to się skończyło? - zaśmiałem się szyderczo.
- Ty... - zmrużył oczy patrząc na mnie wściekłym spojrzeniem.
- Przyjmij wreszcie do wiadomości, że nie jesteś ode mnie lepszy - ciągnąłem dalej, mimo niekomfortowej sytuacji, bo nadal trzymał mnie za krocze. - Choćby nie wiem jak bardzo tego chciał, ze mną nie wygrasz...
- Ty... - pchnął mnie na ścianę, mocniej ściskając mojego członka, przez materiał spodni, co sprawiło, że cicho jęknąłem. - ... jebany skurwysynu, nie waż się ze mną zadzierać! - warknął puszczając koszulkę, za którą mnie trzymał, jednakże chwytając zamiast tego moją szyję. Sapnąłem cicho i próbowałem go odepchnąć, jednak im więcej ruchów wykonywałem ku uwolnieniu się od niego... jego dłonie zaciskały się coraz mocniej, uniemożliwiając mi niemal oddychanie i sprawiając jednocześniej niemiłosierny ból w dolnej części ciała. - Sam widzisz, że teraz nie wygrasz. -  spojrzałem w jego oczy z nienawiścią i zacisnąłem zęby. Jeszcze, jak cię mogę, próbowałem nabierać powietrza przez nos, jednak marnie mi szło.
- Jeśli... nie... przes... stanie...sz... t-to... zem... mdeleję - udało mi się wydukać, co jednak było trudne, bo coraz bardziej zaczynało brakować mi powietrza. Lucas, o dziwo, mnie posłuchał, ale nie jakoś całkowicie. Jedynie poluźnił trochę uścisk na szyi, przez co zaczerpnąłem gwałtownie powietrza. Nie darował mi najwyraźniej tamtego dnia, bo jego ręką powoli zaczynała się wsuwać w moje bokserki. Poczułem do niego okropne obrzydzenie i zaczęły mnie przechodzić ciarki na myśl, co będzie chciał mi zrobić. Bynajmniej nie z ekscytacji. Wytrwale jednak patrzyłem mu prosto w oczy. Cokolwiek mi zrobi, nadal będę miał swoją dumę.
Nagle poczułem jak mnie tam dotyka. Ku mojemu zaskoczeniu, zaczął go najpierw powoli, delikatnie gładzić palcami, a dopiero potem chwycił go całego i zaczął przesuwać po nim dłonią. Ze spokojnego tempa, przechodził w coraz szybsze, jednak...
... ku mojemu zadowoleniu, ten jeden raz...
... w ogóle nie chciał mi stanąć.
Sam byłem tym niemało zdziwiony, bo co jak co, ale problemów z erekcją to ja nie mam. Jednocześnie chciało mi się śmiać, na widok jego zdetermionowanej, ale równocześnie zaskoczonej miny.
Stałem sobie przed nim z uśmiechem na ustach, pomimo że trzymał mnie za szyję i próbował doprowadzić mnie do orgazmu. Chyba go to wkurzyło, bo zmarszczył brwi i spojrzał wymownie na swoją dłoń, którą wciąż poruszał na moim członku. Po chwili spojrzał mi prosto w oczy i zaprzestał tego. Uniosłem lewą brew w geście zdziwienia, bo nie sądzę, żeby tak szybko odpuścił.
- Wiesz... - przybliżył swoją twarz do mojego ucha i zaczął cicho szeptać, choć nie wiem po co. - ... chciałem być dla ciebię odrobinę delikatniejszy i sprawić, że też będziesz czerpał z seksu przyjemność, no... Ale skoro ci nie staje, to już nie mój kłopot - dokończył, przygryzając płatek mego ucha. Zadrżałem, jednak opanowałem się, byleby nie zauważył mojego strachu.  Bo trzeba przyznać, że odrobinę, jeśli nie okropnie, się go bałem.
Puścił mnie na chwilę, dosłownie chwilę, bo chciał z siebie ściągnąć spodnie, a wtedy moja noga, sama z siebie, wystrzeliła w górę i z całej siły kopnęła go w genitalia. Przysięgam, że nad nią nie panowałem w tej chwili!
Lucas, chwytając się za krocze, opadł przede mną na kolana mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa.
Zatkałem dłonią usta, bo byłem w zbyt wielkim szoku, żeby coś powiedzieć, a głupio by tak stać z szeroko otworzonymi. Jeszcze by sobie coś pomyślał.
Stwierdziłem, że będę bezpieczniejszy, jeśli teraz się wycofam. Może mnie nie zabije? Jak pomyślałem, tak zacząłem powoli od niego odchodzić w bok. Bo plecami, wciąż byłem przyciśniey do ściany.
Ale ten debil, w najmniej odpowiednich momentach myśli! Co, oczywiście, nie wychodzi mi na dobre. W tym przypadku, zdołał mnie złapać za nogę, w chwili kiedy szykowałem się już do biegu. Z racji, że już praktycznie miałem skoczyć, to jedną nogę miałem w górze... no, krótko mówiąc, to przywaliłem dupskiem o podłogę, kiedy jeszcze pociągnął mnie w swoją stronę. Nie moja wina, że straciłem równowagę! W takiej sytuacji, to nikt by się chyba nie utrzymał, a co dopiero ja!
I, żeby nie było, ja w siebie wierzę.
Ale, jeśli chodzi o równowagę, to różnie bywa.
Nawet się nie zorientowałem, a on już praktycznie na mnie leżał, przyciskając moje nadgarstki za głową, do podłogi, a i nogi unieruchamiając tak, że praktycznie zdany byłem na jego łaskę.
O wielki panie, miej dla mnie litość, niegodnego ciebie grzesznika.
...
- Ty... -syknął. Przysięgam, że mam już powyżej dziurek w nosie, tego jego ciągłego "Ty...". Jakby na serio nie znał innych słów, nie wliczając w to przekleństw. - Pożałujesz tego - skrzywiłem się, kiedy jego oddech trafił w moje nozdrza, a trzeba przyznać, że mam je wyjątkowo wyczulone, więc tym bardziej wyczuwam smród.
Jego smród.
- Śmierdzisz - wysapałem, bo ciężar jego ciała, skutecznie mnie przygniatał i dusił dodatkowo.
- Ty skurwielu -warknął, mrużąc oczy i patrząc na mnie wrogo. - Mógłbyś się choć raz poddać, a nie walczyć, wiedząc, że i tak nie masz szans.
- Mam swoją dumę - odparłem. - W przeciwieństwie do ciebie - dodałem z podłym uśmiechem. On w odpowiedzi wciągnął powietrze z sykiem.
Świetnie. Nie dość, że cały czas powtarza: "Ty..." w stosunku do mnie, to teraz jeszcze będzie syczeć jak jakiś wąż.
Suuuper.
Czy ja, aby nie daję się zbyt często zaskakiwać?
Ten debil skorzystał z okazji, że miałem rozchylone usta i normalnie do nich przywarł jak jakiś glonojad!
Oczywiście, kiedy zoroientowałem się, że to zrobił, to momentalnie je zacisnąłem, byleby nie zdążył mi wepchnąć swojego ochydnego języka do środka. Przyznam, że naprawdę miałem ochotę strzelić go w mordę. W mordę, albo ryj. Bo twarzy, to on nie ma.
Pff.
Jeszcze czego.
On nawet nie zasługuje na miano człowieka! Dlatego właśnie, jest debilem. Przyjmując, że debil to nie człowiek, a ja tak to właśnie rozumiem. Debil to nie człowiek. Debil, to debil. Ale na pewno nie człowiek.
Po chwili, nie widząc u mnie w zasadzie żadnych reakcji, zaczął się o mnie ocierać.
Jak jakiś kot...
A, co to?! To ja dywan jestem, czy jak?!
Chyba próbował mnie podniecić. Tak... Prawdopodobnie tak, ale coś mu się nie udaje. Bo ja pozostaję niewzruszony. Zaczął mamrotać jakieś przekleństwa pod nosem, ale dosłyszałem dokładnie co, bo i tak mało mnie to interesowało. Albo w ogóle.
Nagle usłyszeliśmy trzask drzwi. Znaczy, na pewno, a on pewnie też, bo podniósł głowę do góry, spuszczając na chwilę ze mnie wzrok. Wykorzystałem ten moment i zepchnąłem go z siebie. Przyznam, że trudno to było zrobić, bo wbrew temu jak wygląda, do najlżejszych nie należy. A to źle.
- Ty... - sapnął cicho i wyglądał jakby znów miał się na mnie rzucić, więc nie namyślając się długo, walnąłem go z pięści w nochala.
Bo on nie ma nosa. Tylko właśnie nochala.
I, o dziwo, usłyszałem dziwny zgrzyt. Jakby kość mu się przestawiła.
Lucas jednak nie pozostał mi dłużny i po chwili jego pięść zderzyła się z moją twarzą. Moją piękną twarzą... W celu honoru i ochrony swojej dumy, a także godności, oddałem mu z nawiązką, bowiem do uderzeń ręki dołączyłem kopniaki.
Krótko mówiąc, zaczęliśmy się bić. Nawet nie zdając sobie sprawy, z obecności osób trzecich.
I choć wcześniej byłem jeszcze w miarę spokojny, tak teraz czułem jedynie wściekłość. Chciałem się na nim wyżyć. Za wszystko. Cierpienia, potworne uczucia samotności, nawet za przeszłość, w której go jeszcze nie było.
Po prostu nadszedł ten moment, kiedy wszystkie uczucia dotąd kumulujące się wewnątrz mnie znalazły ujście.
I on chyba miał tak samo.
Używałem całej swojej siły, nie zważając na to, że nawet mógłbym go zabić. Musiałem się wyżyć.
Już nic się nie liczyło. Nie zwracałem uwagi na ból. Na to, czy oberwałem, coś skręciłem, złamałem... Świat przestał się dla mnie liczyć. Jedynie ja i on. Połączeni w morderczej bójce.
Dosłownie czułem się, jakbym wszystko z boku obserwował. Jakby... moja dusza w tym momencie odłączyła się od ciała, a zamiast jej trafiło do niego jakieś inne "stworzenie", które mnie po prostu opętało.
Nie czułem się jeszcze zaspokojony, gdy nas rozdzielono. Trafiłem w czyjeś ramiona, nie przestając się jednak szarpać. Lucas tak samo. Nie widziałem, kto nas trzyma i próbuje uspokoić. Byłem zamroczony i chciałem tylko jednego.
Dać upust wszystkim możliwym emocjom.
...
Jakby z oddali dochodziły mnie krzyki. Ktoś krzyczał moje imię. Moje drugie, fałszywe imię jednak nie byłem pewien kto. Z każdą chwilą czułem się coraz słabszy. Jednak, duchowo. Fizycznie , wciąż byłem silny. Słyszałem także, jak ktoś zwracał się do Lucasa, także nieprawdziwym imieniem.
Nie wiedziałem ile czasu minęło, nim tej dwójce - Eliasowi i Tomowi - udało się nas uspokoić. Czułem na sobie zdziwione spojrzenia całej tej trójki, jak i to jedno, którego odgadnąć nie mogłem. Okazało się, że wylądowałem w ramionach tego drugiego, a już na myśl o tym, nie wiedzieć czemu, przechodziły mnie lekkie dreszcze.
Zdążyłem jeszcze wyłapać przerażone spojrzenie Lucasa kierujące się w stronę osobnika za mną, aby zaraz potem zarejestrować jego wyrwanie się spod uścisku Eliasa i ucieczkę.
Sam zrobiłem podobnie, jednak skierowałem się do pokoju ignorując ich. W drzwiach minąłem jeszcze zszokowaną Ann, jednak nie dane mi było o niej myśleć.
Czułem się pusty.

wtorek, 29 maja 2012

17. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Momentalnie mnie zamurowało. Na jego miejscu spodziewałbym się każdego, ale akurat nie go! Stałem bez ruchu i wpatrywałem się w nich niedowierzając. Oby tylko mnie nie rozpoznał...
Wprawdzie wpatrywał się we mnie uważnie i mrużył lekko oczy, ale nic nie mówił. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Bo też zachowywał się raczej normalnie, toteż nie byłem pewien czy powinienem uciekać, czy może zostać.
- Stało się coś, Otto? - zapytał Elias, kiedy wciąż stałem bez jakiegokolwiek ruchu.
- N-nie, nic - powiedziałem szybko kręcąc głową.
- Spieszysz się gdzieś? - dalej drążył.
- Nie - odsapnąłem siadając w fotelu. - Tak tylko trochę zbyt szybko zbiegłem po schodach i się zadyszałem odrobinę -uśmiechnąłem się chcąc dodać do mojej wypowiedzi, choć odrobinę mylnego poczucia szczerości.
- Spoko. Ann, Tom, to Otto. Poznajcie się - powiedział wyszczerzając zęby. Kiwnąłem w ich stronę głową, że niby w wyrazie szacunku. Oni zrobili identycznie, więc w salonie, w którym  się znajdowaliśmy, zaległa cisza.
- To... co was tu sprowadza? - zapytałem z czystej ciekawości. No, i żeby nie było tu takiej ciszy, bo aż słyszałem cykanie świerszczy.
- Elias to mój braciszek! - przysiągłbym, że mnie zamurowało. Ten głos...
I nie. Nie był on jakże piękny, niczym słowik o poranku...
Taki piskliwy, że gdyby podwoić ilość decybeli, to można by ogłuchnąć! Myślę, że jak ona się zestarzeje, to będzie starą, skrzeczącą babą.
Bo z takim głosem, to nie ma się milusiej przyszłości.
- ... i jestem w ciąży! - przynajmniej dobrze, że siedziałem.
Bo chyba bym się wywalił na podłogę, nie liczę już, który raz.
- Że niby z nim? - pokazałem drżącym palcem na Eliasa. Ann zaśmiała się  w odpowiedzi.
... Jej śmiech jest chyba gorszy niż głos.
- Jasne, że nie! To by było kazirodztwo... - dostrzegłem ukradkiem, jak na twarzy Toma pojawił się jakiś dziwny grymas, ale tylko przez chwilę, bo równie szybko zniknął. - ... jestem w ciąży z Tomem i niedługo się pobierzemy!
- Że co?! - Elias równocześnie z nim wykrzyknął te dwa słowa. Są nieźle zorganizowani...
- No, a nie? - Ann zrobiła z ust podkówkę i takimi wieeelkimi oczami spojrzała na Toma. - Przecież mnie kochasz, a ojciec byłby zły, gdyby dowiedział się, że wpadliśmy...
- Wpadliście?! - tym razem wydarł się sam Elias. - Mówiłaś, że to DZIECKO było planowane!
- Pomyśl, co mówisz - zmarszczyła swoje strasznie wydepilowane brwi. Przyznam szczerze, że nie zapalałem do niej sympatią. I jednocześnie...
Aż trudno to powiedzieć...
Nawet w myślach.
Uh.
Zazdroszczę jej.
Nie tych brwi, rzecz jasna! Moje są ładniejsze!
Tylko tego, że była tak blisko z Tomem...
Moje uczucia są beznadziejne.
Bo wygląda na to, że... nasze zbliżenie nie miało dla niego większego znaczenia. Po prostu, ot tak. Skorzystał z okazji, którą byłem ja.
Nie żebym chciał być z nim w ciąży, czy wyjść za mąż...
Chociaż?
Byłoby miło, gdyby coś do mnie czuł...
...
Oh, Bill! Co z ciebie za debil!
- Wyobraź sobie, co by rodzice pomyśleli, gdybym tak nagle z nim wpadła i oświadczyła, że jestem w ciąży, ale nasze dziecko, to wpadka.
- O ślubie też im powiedziałaś?! - Elias wyglądał na mocno zszokowanego. Tom także. Siebie nie ocenię.
- No, tak... Mama zawsze chciała, żebym znalazła sobie jak najszybciej męża - Tom odchrząknął. - ... a skoro się kochamy, to nic nie stoi na przeszkodzie, prawda? - spojrzała na niego niemal złowieszczo, jak gdyby wzrokiem mówiła: "Zaprzecz, a zginiesz".
- Nie myślisz, że to może odrobinę za szybko? Tom może czuć się trochę zmuszony do ślubu, jeśli nie wliczając opieki nad dzieckiem...
- Ależ nie! - przerwała mu z nadmiernym entuzjazmem. Tom sam zaproponował ślub!
- Serio?- Elias spojrzał na niego zdziwiony.
- Coś tam napomknąłem - wybąkał drapiąc się zakłopotany po głowie. - Ale, to było raczej coś w stylu: "Czy twoi rodzice, nie będą kazali nam się ożenić?"
- Na jedno wychodzi - Ann machnęła lekceważąco ręką.
- Eh... - Elias opadł wgłąb kanapy. - Niech wam już będzie. Tylko, żebyście tego później nie żałowali.
- Tak, tak - mruknął Tom pod bacznym spojrzeniem tej kobiety.
Jednak...
Mimo wszystko, cały czas czułem jego wzrok na sobie. Nie przestawał mnie obserwować, przez co nie mogłem się zbytnio rozluźnić i musiałem się pilnować, żeby przypadkiem nie palnać czegoś głupiego, co mogłoby zdradzić moją pozycję.
- A... Otto, gdzie Paul? - zapytał Elias nie patrząc na mnie w ogóle. Wpatrywał się w sufit jakby miał zaraz doznać olśnienia.
- Nie wiem - wzruszyłem obojętnie ramionami. Bo, przecież nie powiem im chyba, że schował się w pokoju, nie? W przeciwieństwie do mnie, on z wyglądu ani odrobinę się nie zmienił, więc Tom mógłby go rozpoznać, a wtedy mieliśbyśmy przechlapane.
Przyjmując, że Lucas by mnie wydał, w co akurat nie wątpię.
- Kim jest Paul?- zapytała ciekawsko Ann.
- To ten drugi, o którym też ci opowiadałem. Przygarnąłem ich obu - zaśmiał się, jednak nie było w tym słychać ani krzty rozbawienia. Elias położył sobie dłoń na oczach, cały czas mając odchyloną głowę w stronę sufitu. Chyba był zmęczony.
- Ah, ten... - w salonie rozległ się przeszywający człowieka, świszczący chichot tej kobiety. Mogłaby udzielać swojego głosu w horrorach i zyskałaby pewnie miliony. - Tommi... może wyjdziemy na krótki spacerek? - chyba jeszcze słodziej zwrócić się do niego nie mogła. On w odpowiedzi przewrócił oczyma, a kiwnął głową na znak, że chcąc nie chcąc, się zgadza. Do ostatniego momentu, czyli opuszczenia salonu, nie spuszczał ze mnie wzroku, tak jak zresztą wcześniej.
Chwilę po ich wyjściu, w salonie pojawił się Lucas.
- O, gdzie byłeś? -  zapytał Elias.
- Na górze, w pokoju. Źle się czułem - odparł, patrząc na mnie zupełnie identycznie, jak Tom! Dobra, czuję presję. Jeśli chcieli to osiągnąć, to gratuluję.
- Spoko... - Elias spojrzał na zegarek na swojej ręce i zamyślił się. - Chłopaki, ja znikam na dosłownie pięć minut, bo muszę coś ważnego załatwić...
- Leć - Lucas machnął głową w stronę wyjścia i nie ruszał się z miejsca, aż do momentu, kiedy zostaliśmy w domu sami. - Chyba nic im nie powiedziałeś, co? -  odezwał się do mnie po chwili.
- Masz mnie za idiotę? - zaplotłem oburzony ręce na klatce piersiowej. Widząc jego podniesioną brew i drwiący uśmieszek, westchnąłem cierpiętniczo. - Nawet nie odpowiadaj. I tak obaj wiemy, że jesteś większym.
- Ty... - ze swoim jakże słynnym i zapewne ulubionym słowem, Lucas rzucił się na mnie. Albo raczej po mnie, z racji, że siedziałem; i chwytając mnie za rękę, pociągnął w swoją stronę. Przyznam, że byłem zaskoczony. Tyle razy już to robił, że myślałem, iż mu się to już znudziło. Ale jednak nie. Jak widać...
- Dałbyś spokój. Przestań mną miatać, jak jakąś szmacianą lalką - wymruczałem monotonnie, wpratrując się w niego tępym wzrokiem. Naprawdę, zaczynało mnie to wszystko nudzić.
- Może trochę szacunku? Znów jesteś na straconej pozycji - wysyczał mi prosto w twarz trzmając za róg koszulki. Skrzywiłem się, bo zaleciało mi jego śmierdzącym oddechem.
- Mógłbyś najpierw umyć zęby, a dopiero potem możemy o tym rozmawiać, choć myślę, że to pojęcie jest ci całkowicie nieznane i używasz go jedynie, żeby nie brzmieć całkowicie jak jakiś przygłup.
- Ty... - Lucas zmarszczył gniewnie brwi i zacisnął usta w wąską kreseczkę. Przez chwilę wpatrywał się we mnie wrogim wzrokiem i teoretycznie powinienem się go bać. No, właśnie. Teoretycznie: tak, ale w praktyce zawsze jestem górą, więc jego słowa mam głęboko w poważaniu. - Pożałujesz tego...
- Ach, tak? - zapytałem z wyczuwalną drwiną w moim głosie. - A co mi niby zrobisz?  Udusisz swoim cuchnącym oddechem? - zaśmiałem się. - Muszę cię jednak uświadomić, że przez to nie zginę, a ty tym bardziej będziesz śmierdział i odpychał ludzi.
- Zamknij się - warknął przez zaciśnięte zęby. I zrobił coś czego bym się mimo wszystko nie spodziewał. A mianowicie, chwycił mnie za krocze i mocno ścisnął! Z moich ust wyrwało się mimowolny jęk, ale nie z przyjemności! Po prostu z zaskoczenia i z bólu. On na serio jest jakiś chory.
- P-puszczaj! - chwyciłem jego  rękę, i próbowałem oderwać od tego miejsca, ale ten debil jeszcze mocniej ją zaciskał. - Puść mnie idioto!
- I kto tu jest górą? - zaśmiał się drwiąco unosząc obie brwi. Spojrzałem na niego z ogromną nienawiścią wymalowaną w oczach i ostatkiem sił warknąłem:
- Na pewno, nie ty...
______________
Huhuhu ^^ Zdrówko! :D

poniedziałek, 28 maja 2012

16. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Piątek. Wieczór.
Odkąd wróciłem z pracy, cały czas się skradam po domu, lub w ogóle nie wychodzę z pokoju. Chyba zacznę się modlić, żeby Elias wrócił szybciej. Bo inaczej umrę. Boleśnie. I nieprzyjemnie.
Aż mnie ciary przechodzą, jak tylko pomyślę, co Lucas mógłby mi zrobić. A nie wątpię w to, że on się przed niczym nie cofnie.
Zmaltretowane zwłoki zostały odnalezione w salonie... Nie wiadomo kim jest nieżyjący człowiek. Podejrzewane są dwie osoby, współlokatorzy zmarłego.Brr.
Nie zdziwiłbym się, gdyby tak mówili o mnie w wiadomościach. Lucas to psychopata.
Uchyliłem lekko drzwi od swojego pokoju i ostrożnie wyjrzałem na korytarz. Było cicho, jak makiem zasiał. Zacząłem powoli stąpać po podłodze, dosłownie na samych paluszkach uważając, żeby podłoga pode mną nie skrzypiała. Pewnie wyglądałem głupio, ale trudno. Czego nie robi się dla przetrwania?
Ze schodów udało mi się dość szybko zejść i popędziłem natychmiast do kuchni. Cholernie chciało mi się pić. Cokolwiek, nawet wody z kranu. I wyglądało na to, że właśnie owa "kranówa" musi mi wystarczyć, bo wbrew temu co mówił wcześniej Elias, zapasów jedzenia nie starczyło.
Odkręciłem oba korki, żeby uregulować temperaturę i schyliłem się. Picie z kranu szło mi raczej nieporadnie, ale cóż, nie byłem do tego wcześniej przyzwyczajony.
Nagle poczułem zaciskającą się rękę na mojej szyi. Momentalnie znieruchomiałem.
Lucas...
Zacząłem się dusić, a jeszcze woda lecąca mi na twarz wcale nie pomagała. Rękami oparłem się o zlew i próbowałem jakoś odepchnąć, ale tamten położył swoją drugą łapę na moich plecach i pchnął tak, że twarzą teraz byłem w zlewie, a woda moczyła mi włosy.
W sumie dobrze, że to nie kibel. Zawsze jakaś higiena...
Chyba nie mam naprawdę o czym myśleć w ostatnich chwilach mojego życia. Ale to podłe! Czemu ja mam tak... tak... niebohatersko umierać?! Zawsze planowałem swoją śmierć i miała ona wyglądać tak, że ratowałem komuś życie, ale sam je przez to traciłem. I wtedy by mówili, że byłem szlachetnym człowiekiem. A teraz?!
Teraz będą mówić, że umarłem będąc mokrą kurą!
I nie podoba mi się to ani odrobinę.
Zaczęły pojawiać mi się dziwne mroczki przed oczami, a nogi drżeć. Chyba śmierć się zbliżała... Boże, Elias, Tom... Ratuj mnie kto może!
~~~~
Białe światło. Gdzieś tam w oddali. Czułem... a właściwie to nic. Chyba straciłem ciało czy coś. Widziałem jedynie światełko, ale za nic nie mogłem się do niego zbliżyć.
Bill...
Bóg?! Bóg do mnie mówi?! A może, to diabeł?!
Matko, wybacz mi, że się z tobą nie pożegnałem w ostatniej chwili życia!
Bill...
Dobra, wiem, że nie byłem idealnym synem. Wyjadałem czekoladę i ogólnie wszystkie słodycze jakie były w domu, no... ale jesteś moją matką!
Albo byłaś...
W każdym razie, nie powinnaś mieć do mnie dopiero teraz o to pretensji! To niedorzeczne!
Bill...
Tak, tak, tak. Wiem. Wiem, że zużywałem ci kosmetyki, ale skoro sama nie chciałaś mi ich kupić, to jakoś sobie musiałem radzić, nie?
Bill...
Och, no. Przestań już tak powtarzać moje imię jak jakąś mantrę, czy coś. Powiedziałaś byś w końcu coś innego, a nie...
Bill...
No właśnie! Ale nie takim tonem! Nie mam już dwunastu lat! I wcale nie pyskuję, żeby nie było!
...
I nie krzyczę!
Bill...
Jeśli to piekło, to wybrali mi naprawdę irytującą karę. Ciągłe powtarzanie mojego imienia przez matkę jest okropnie męczące. A, wyspowiadałem się przez chwilą, więc dajcie mi już to rozgrzeszenie, czy coś!
I to nie moja wina, że nie otrzymałem go w chwili przed śmiercią. Bo swoją drogą, to by dziwnie wyglądało:
- Gul, gul, ghg, gul...
- Czy to wszystko?
- Ghg! Gul, brullg... gul, gul
- Panie Lucas, proszę odrobinkę mniej ściskać jego szyję, bo nie słyszę dokładnie, co mówi...
- Tak, tak.
- Gh, gul! Gul, gul, gul...
I tak dalej, i tak dalej...
Bill...
Ech... Nie wytrzymam tu nerwowo. Naprawdę, zaraz wykituję.
Hm, chyba coś mnie chwyciło za ramiona. Przyjmując, ze je jeszcze mam, bo nie widzę kompletnie nic oprócz tego oczojebnego światełka.
Bill, obudź się skurwysynu, bo tak cię trzasnę, że własna matka, cię potem nie pozna!
He?
Przysiągłbym, że nawet diabły mają choć trochę kultury. No i po cholerę, mieli by mnie bić, skoro i tak jestem tylko... oczami? Bo nic kompletnie nie czuję. Nie wliczając, tego lekkiego uścisku w miejscu, gdzie prawdopodobnie miałbym ramiona, gdybym jeszcze żył.
Jak się w tej chwili nie obudzisz, to pożałujesz!
Toż to... absurdalne! Czy mi się wydaje, czy słyszę Lucasa? Jeśli trafił ze mną do piekła, to ja na serio chcę być zniweczony. Bo już nawet ten wcześniejszy głosik powtarzający w kółko moje imię, był lepszy. No, a przynajmniej mi nie groził. Jedynie był irytujący, ale jakoś bym to jeszcze przeżył. Teoretycznie... W praktyce nigdy nie wiadomo.
Kurwa! Obudź się w tej chwili!
Nie no, ja nie mogę. Po prostu nie mogę. Dlaczego do cholery miałbym się budzić? Halo! Ja jestem oczami! Ludzie, diabły, czy kto tu w ogóle jest... Gdzie sens?! Logika?! Myślenie?!
Nagle poczułem silne uderzenie w policzek, co było nieco dziwne, bo z tego co zdąrzyłem wcześniej zauważyć...
I tak. Ten... Obudziłem się, czy coś. W każdym razie zniknęła ta otchłań, a pojawiła się za to wściekła twarz Lucasa. Jeśli by się nad tym zastanowić, to już chyba wolałem być tam.
- No, w końcu! - wykrzyknął wyrzucając ręce w górę. I tak dobrze, że nie w dół, bo pewnie by mnie znów zaczął przyduszać.
- Było mnie nie próbować mordować, to byś nie miał problemu - odparłem patrząc na niego ponuro i odwróciłem się do niego plecami.
- Zamknij mordę pyskaty dzieciaku - warknął odwracając mnie twarzą do siebie. Chciałem już mu coś odparsknąć, ale widząc to położył mi swoją wielką łapę na moich ustach. - Elias przyjechał wcześniej ze swoją siostrą i z jakimś facetem. Nie wiem, czy to twoja sprawka, ale jeśli dowiedzą się, co się tu działo, to wiedz, że nie żyjesz.
- A co? Strach cię obleciał, że dałeś się przechytrzyć komuś takiemu jak ja? - zaśmiałem się widząc jego wściekły wyraz twarzy. Na czole nawet zaczęła mu pulsować żyłka.
Swoją drogą, może moje prośby zadziałały? Co prawda z opóźnieniem, ale zawsze coś.
Podniosłem się z łóżka i zrzuciłem z siebie kołdrę, którą byłem owinięty i stanąłem przed Lucasem. - Przyznaj się, co mi zrobisz, jeśli teraz zejdę na dół i im o wszystkim opowiem?
- Akurat ci uwierzą... - prychnął przewracając oczyma.
- A dlaczego niby nie? - zaplotłem ręce na klatce piersiowej i czekałem na jego odpowiedź. Wiedziałem, że Elias jak już, to wymagałby pełnej wersji wydarzeń, a tym bardziej jak by się już dowiedział, o tym, że uprawiałem seks z Lucasem, to pewnie by mnie z tego domu wywalił na zbity pysk.
- Ty już dobrze wiesz. Nie pogrywaj ze mną, bo oboje wiemy, że nie jesteś twardzielem...
- Ty też nie - przerwałem mu uśmiechając się drwiąco.
- Nie przeginaj - wysyczał, kątem oka zauważyłem jak zaciskał co chwila dłonie w pięści.
- I tak nic mi nie zrobisz - pochyliłem się w jego stronę nie przestając się uśmiechać.
- Ty...
- Oj, znów zaczynasz? - uniosłem lewą brew do góry. - Chyba trzeba cię nauczyć mówić, bo nie znasz zbyt wielu wyrazów... - Lucas rzucił się w moja stronę, ale w ostatniej chwili zdążyłem odskoczyć z piskiem na bok, przez co on sam wylądował na łóżku. - Nad koordynacją ruchową też trzeba będzie poćwiczyć - zaśmiałem się drwiąco.
- Ty jebany... - nie dosłyszałem więcej bo uciekłem z pokoju i szybko zbiegłem po schodach do salonu.
Gdzie... No cóż, siedział Elias. Z jego siostrą. I z Tomem.
______________________
Jestem nawet dobrej myśli. Po rozmowie z pewną osobą odzyskałam weny, a także pomysł na to opowiadanie, bo przyznam szczerze, że ostatnio naprawdę zaczęło mi go brakować. Tak... może uda mi się jeszcze to trochę pociągnąć ^^ Pozdrawiam serdecznie :D

czwartek, 17 maja 2012

15. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów


W ostatniej chwili Lucas złapał mnie za rękę i szarpnął mocno w swoją stronę. Zacisnąłem oczy i zęby, żeby przypadkiem nie zawyć z bólu i na niego nie patrzeć. Przez to, że tak gwałtownie mnie chwycił, wywaliłem się.
- Teraz to już nie jesteś taki waleczny? - zapytał ze słyszalną ironią w głosie.
- Pff – parsknąłem. Niech będzie, nie mam teraz najlepszej sytuacji, no... Ale ten drań nie będzie mną rządził! Jak już ktoś ma mieć nad kimś władzę, to ja nad nim, a nie na odwrót! Siłą woli zmusiłem się do spojrzenia na tę przeklętą mordę. - Chyba śnisz, jeśli myślisz, że nie jestem taki twardy jak wcześniej.
- Doprawdy? - kucnął przede mną i na szczęście udało mi się wyszarpnąć nadgarstek. Znowu. Jakiś fetysz ma, że mnie ciągle za ręce chwyta, czy co?
- Odczep się ode mnie łaskawie, ty nieudana kopio szatana – mruknąłem pocierając rękę. Założę się, że jutro będzie pewnie cała w siniakach. Spuściłem z niego wzrok, co było chyba złym pomysłem, bo natychmiast poczułem piekący policzek. Głowę odrzuciło mi w bok, ale nie ległem całym ciałem na podłogę.
- Zacznij się do mnie zwracać z szacunkiem, to MOŻE pogadamy nieco milej. - Westchnąłem cicho i przyłożyłem sobie dłoń do policzka spoglądając na sufit. Jeśli ktoś tam na górze istnieje, to byłoby dobrze, gdyby przysłał mi teraz jakąś pomoc.
- Idź do szpitala psychiatrycznego, bo kogoś im brakuje – odpyskowałem obserwując jak na jego twarzy pojawia się gniewny grymas. Tak, tak. Pomijając to, że praktycznie cały czas wygląda jakby był wkurzony, to teraz się zdenerwował jeszcze bardziej. Jest źle. Bardzo źle. W ostatniej chwili uchyliłem się przed kolejnym ciosem z jego strony. Nie no, naprawdę jest bardzo agresywny. - Jesteś idiotą, leżącego się nie bije.
- Siedzisz, nie leżysz... I nawet nie próbuj – dodał, gdy zobaczył, że mam zamiar się cały wyłożyć na podłodze.
- Co z tego? I tak byłem pozycji półleżącej, półsiedzącej, więc nie masz prawa mnie bić. Ba! Ty w ogóle nie masz prawa mnie bić! Jesteś chory psychicznie i...
- Zamknij mordę, dzieciaku – pchnął mnie butem. Wprawdzie nie kopnął, ale te „pchnięcia” z jego strony, takie delikatne, to nie są.
- Jesteś niewiele starszy ode mnie. Uspokoiłbyś się, a nie cały czas mnie nękasz. Życia nie masz? A no tak. Niby jakim cudem w ogóle miałbyś mieć co robić, skoro tylko się dupczysz na prawo i lewo. Może od razu zostań męską dziwką, co? Wszystko byłoby takie same, tylko za seks pobierałbyś jeszcze opłaty. Bo i tak niewiele ci brakuje...
- Przestań tyle gadać! - Oho, pan nic-mnie-kurwa-nie-obchodzisz-ale-i-tak-chcę-cię-mieć się zezłościł.
- Zrób sobie meliskę, to może się uspokoisz – ciągnąłem dalej niezrażony. - Chociaż, żeby się uspokoić, to musiałbyś mieć mózg, czy chociaż szare komórki, które jeszcze używasz, aaale jak wszyscy wiedzą, ty myślisz przyrodzeniem, więc... - westchnąłem głęboko. - ...nawet kochana meliska ci nie pomoże. Jesteś stracony...
- Ty... - chwycił mnie za koszulkę pod szyją i podniósł do góry. Dobra, to mnie odrobinę przeraziło, bo trzeba mieć w sobie trochę siły, żeby jakiegokolwiek człowieka tak podnieść, a ja... cóż, trochę ważę. Niewiele, ale zawsze coś. Chociaż teraz wolałbym być jakimś spasionym facetem z wielką nadwagą.
- Wiesz, w sumie to się nawet na męską dziwkę nie nadajesz. No, bo w końcu, kto by cię chciał? Zamiast zbierać kasę, to musiałbyś płacić ludziom, żeby chociaż chcieli na ciebie spojrzeć. Bo ty nawet seksu uprawiać nie umiesz... - och, no dobra. Jestem chyba samobójcą, że mówię mu to prosto w twarz, kiedy jeszcze trzyma mnie za koszulę i dyndam sobie nad podłogą jakieś parę centymetrów. - No, i spójrz prawdzie w oczy. Jesteś mizerny, nawet mięśni jako takich nie masz. I cały czas powtarzasz tylko: „Ty..., ty...” . Wiesz, że naprawdę jest wiele innych słów niż tylko to? - cholera! Może mi ktoś zamknąć jadaczkę?! Ja się tu skazuję na bolesną śmierć z jego strony! - Chyba jednak nie. Nie dziwię ci się nawet. Na jakiekolwiek rady reagujesz agresją. I pewnie jesteś prawiczkiem jeśli chodzi o zdobycie dziewczyn, co? Nie zaprzeczaj nawet, ja to wiem. Widać na odległość, że bardziej ciągnie cię do facetów, bo myślisz, że w ten sposób się dowartościowujesz, ale gówno wiesz. Jesteś tylko marnym wrakiem człowieka, który niczego nie potrafi zrobić i u, którego cały czas objawia się przemoc. Lecz się, chociaż wątpię, czy to cokolwiek pomoże... - czułem jak jego pięści z każdym moim słowem, zaciskają się coraz bardziej. Słyszałem jak oddech mu przyspiesza i raczej nie z radości, czy podniecenia. Stwierdziłem, że powiedziałem już wystarczająco dużo, więc zamilkłem wpatrując się mu prosto w oczy.
- Zdajesz sobie sprawę, że już nie żyjesz? - wysyczał to niezbyt miłym tonem. Przełknąłem ślinę i powoli pokiwałem głową. Przyznam, że sam wypowiedziałem w jego kierunku o wiele za dużo złych słów, ale nie mogłem się powstrzymać. Jeśli jest jakikolwiek moment, w którym mogę na nim górować, to go wykorzystam. Bez względu na konsekwencje. - Skoro tak... to pewnie domyślasz się, co zamierzam zrobić?
- Nie zrobisz tego – patrząc mu dzielnie prosto w oczy, zacząłem się lekko uśmiechać. - Ludzie mogliby coś pomyśleć, gdybym nazajutrz przyszedł poobijany, czyż nie? - Lucas spojrzał na mnie wrogo, ale puścił. Od razu zacząłem prostować koszulkę i otrzepywać ją, jakby z jego dotyku.
- Do piątku... - wymruczał cicho, wychodząc z kuchni. Odetchnąłem z ulgą.
- Mało brakowało – sięgnąłem do lodówki, ale nie widząc w niej nic interesującego odwróciłem się na pięcie i także wyszedłem z pomieszczenia. Skierowałem się do swojego przytulnego pokoju. Rzuciłem jeszcze spojrzenie na zegar wiszący w korytarzu i znieruchomiałem z zaskoczenia. Spędziliśmy w kuchni, aż trzy godziny! Nawet nie wiem jakim cudem czas tak szybko zleciał. Otrząsnąłem się z zamyślenia i ponownie ruszyłem po schodach do pokoju. Jako, że był już wieczór, zdecydowałem wziąć już tylko prysznic, przygotować się do jutra i pójść spać. Co by nie być nazajutrz zmęczonym.

***

(Tom)

Szczerze mówiąc, byłem załamany. Nie chciałem dziecka, tylko Billa. Billa do jasnej cholery! Jedynie raz mi się coś w życiu udało i było to osiągnięcie tej wysokiej rangi wojsku, ale do tego raczej sam się zmusiłem. Bez odrobiny zadowolenia wypełniałem te wszystkie zadania, ćwiczyłem się w walce... Tylko, żeby po latach spotkać skurwioną matkę i dowiedzieć się, że pieprzyłem własnego brata. Bliźniaka. Raz, co prawda, ale to nie zmienia faktu, że to zrobiłem. I co gorsza, nie czuję kompletnie żadnych wyrzutów sumienia, a chcę go jeszcze.
Jakbym nie mógł być normalnym człowiekiem... Bo przecież, to za dużo! No, jak ja śmiem tego w ogóle wymagać... Brak słów.
Siedziałem w samochodzie obok Gustava, który co chwilę podawał nazwę jakiegoś miasta, miejscowości, gdzie ewentualnie moglibyśmy podjechać i ich poszukać, a ja jedynie wzruszałem obojętnie ramionami. Chyba straciłem już nadzieję.

W sumie, jeśliby chodziło o to wcześniejsze, to pragnąłem tylko powierzchownego Billa. Zauroczyłem się jego ciałem, ale nie charakterem. Bo, tak właściwie, to ja go kompletnie nie znam! Uprawialiśmy seks – ok. Jest moim bratem bliźniakiem – ok. Ale i tak go nie znam.

Po chwili moja komórka zaczęła wibrować. Niechętnie spojrzałem na ekran, na którym wyświetlało się to jedno imię: „Ann”, którego już chyba zaczynałem mieć powoli dość.

Chyba, bo nie jestem pewien jak jest naprawdę. Popadam w paranoję.

Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.
- Halo? - mruknąłem posępnie. Prawdopodobnie jeszcze nigdy nie miałem tak zepsutego humoru.
- Hej, Tom! Co byś powiedział na to, żebyśmy się już spotkali? Wiem, że mówiłam wcześniej, iż spotkamy się dopiero jakoś później, ale, że przyjeżdża do mnie brat, to może byś się z nim zapoznał?- Co rozumiesz pod pojęciem „już”? Mam natychmiast do ciebie jechać?
-
Oh, Tom... Rozchmurz się trochę! - przysięgam, że mam ochotę się z nią spotkać tylko i wyłącznie po to, żeby zepsuć jej humor. Skoro ja nie jestem wesoły, to inni jakoś by to mogli uszanować i się nie wtrącać ze swoją radością, do mojego życia. - Jeśli by to dla ciebie nie było większym kłopotem, to tak. Mój brat nie może się ciebie doczekać. Wiesz... strasznie się o mnie troszczy, jeśli chodzi o moje zdrowie, czy coś... Tak więc, przyjedziesz? - westchnąłem cicho i spojrzałem na Gustava, który uważnie wpatrywał się w drogę. Jakiś specjalnie dużych wyborów nie mam. Albo pojechać do niej, albo jeszcze przez jakiś czas szukać bezsensownie tej dwójki uciekinierów.
- Gustav, zawracamy – mruknąłem, a w słuchawce usłyszałem pisk radości tejże kobiety. Gdybym się wtedy opanował, czy choć trochę myślał i uważał przed tym, żeby nie trafić w te nieodpowiednie wejście... Tak, może życie byłoby prostsze.
- Czemu? Gdzie? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Z powrotem, tam gdzie był wtedy ten szpital. - głupio przyznać, że nie znam adresu jej domu. No, ale powinni mi powiedzieć, gdzie mieszka, nie? Ewentualnie, spróbuję ją jakoś tam złapać jak będzie na dyżurze, czy coś. Gustav pokiwał tylko głową, nie pytając się o nic i wykonał odpowiedni manewr. Już po chwili wracaliśmy. Oparłem się czołem o szybę i patrzyłem na mijający krajobraz. Obym nie żałował tego jeszcze bardziej, niż już to robię. Oby...

***

(Bill)

Obudziłem się całkowicie wypoczęty. Nawet z uśmiechem na ustach. Niemal w podskokach pobiegłem już ubrany do kuchni. Chyba, to co wczoraj zrobiłem, napawało mnie tak wielkim, radosnym humorem. A na dodatek Lucas nie może mi nic zrobić! Życie w tej chwili jest piękne!
Pogwizdując sobie pod nosem, smarowałem chleb masłem do, którego dodałem tylko sałaty, bo ona jakoś jedynie interesująco wyglądała spośród tego wszystkiego, co się znajdowało w lodówce.
Wziąłem talerz z ową kanapką i usiadłem przy stole, przy którym wczoraj tak wiele się wydarzyło. Na samą myśl, uśmiech malował mi się na twarzy.
Obserwowałem jak powoli wskazówki zegara krążą sobie w kółko pokazując, że czas leci. Ale dzisiaj jakoś tak wolniej.
Jako, że jeszcze dość sporo czasu mi zostało do rozpoczęcia godzin pracy, zdecydowałem się pójść do niej piechotą. Przynajmniej wyjdzie mi to na zdrowie, a i istnieje większa szansa, że nie natknę się na Lucasa. Bo i tak wolę go unikać, jakkolwiek by moja sytuacja nie układała się pomyślnie. Jemu nie można ufać. I tyle.
Spacerowałem powoli po chodniku rozkoszując się porannymi promieniami słonecznymi i świeżym powietrzem. Uśmiech ani przez chwilę nie zszedł mi z twarzy.
Po prostu uwielbiam tak się zachowywać! Znaczy, spacerować o poranku. To, w pewien sposób dodawało mi energii na dalszą część dnia. Poza tym, wszystko tak ładnie wyglądało... I co najważniejsze, w ten sposób choć odrobinę mam tę część swojego wcześniejszego życia, które zwykłem spędzać z matką.

Przyznam, że nie wiem ile spędziłem idąc do pracy, ale kiedy dotarłem, przed drzwiami stała już Agnes. Uśmiechnęła się na mój widok, a ja to odwzajemniłem.
- Hej, Otto? Co tak wcześnie? - zapytała, kiedy już weszliśmy do wnętrza budynku.
- Postanowiłem się przespacerować do pracy, a że nie wiedziałem ile by mi to zajęło, to wyszedłem jakoś... rano – wyszczerzyłem się, a ona się zaśmiała spoglądając na zegarek.
- Masz jeszcze godzinę do rozpoczęcia, ale jak chcesz, to możesz mi pomóc przy robocie. Później będziemy mieli więcej czasu, jak się już z tym uporamy.
- Nie ma sprawy!
- A tak w ogóle, co sprawiło, że jesteś taki radosny? - spytała zainteresowana.
- Niech to będzie moją tajemnicą – uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, a blondynka pokiwała z rozbawieniem głową.


Moi Drodzy, przyznam szczerze, że to opowidanie chyli się już ku końcowi. Nie wiem ile jeszcze będzie rodziałów, jeden, dwa, trzy... Nie mam pojęcia. Ale dziękuję Wam wszystkim za komentarze i za to, że to jesteście. I przepraszam, że ponownie nie trzymam się regularnego dodawania odcinków. Nawet nie potrafię przewidzieć kiedy znowu napiszę, po  prostu wena na to opowiadanie mi ucieka.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia, nocy... Wszystkiego.

sobota, 5 maja 2012

14. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Przepraszam. Miałam się trzymać regularnego dodawania odcinków, ale... jak widać nie wypaliło. Za każdym razem, kiedy siadałam do pisania, wszystko wylatywało mi z głowy. Totalny brak weny. Mam jednak nadzieję, że się nie zraziliście.
Sam sposób pisania się teraz nieco zmienił, bo będzie z perspektywy Billa. Aczkolwiek, w zależności czy chcecie, może być także pisana perspektywa Toma. Mi tam wszystko pasuje ^^
Pozdrawiam i zapraszam do czytania :D (i komentowania xD)


Od dłuższego czasu, poważnie się zastanawiam nad sensem swego życia. W zasadzie jeszcze nie tak dawno, wiodłem żywot normalnego nastolatka. A tu nagle każą mi być w wojsku. Dziwne, że nikomu z moich rówieśników się to nie przytrafiło... no, przynajmniej o niczym takim nie słyszałem.
Tyle dobrego, że jednak udało mi się odzyskać wolność. Tylko za jaką cenę?
W ciągu niespełna dwóch tygodni – uprawiałem seks z generałem; straciłem włosy; poznałem Lucasa, który okazał się być kompletnym psychicznym idiotą; zawarłem znajomość z Eliasem, u którego aktualnie mieszkam; mam pracę i zdążyłem się naćpać.
A gdybym bym normalnym nastolatkiem? Chodziłbym do szkoły, ot cała historia.
Najgorsze jest jednak to, że nie utrzymuję żadnego kontaktu z mamą. Telefonu nie mam z wiadomych przyczyn, a i numeru do domu nie pamiętam.
Choć to nie moja wina! Jestem tylko odrobinkę nierozgarnięty. Malutką ociupinkę.
No, a aktualnie jestem wraz z Lucasem, wieziony do pracy przez Eliasa.
W zasadzie, moja sytuacja mimo wszystko, jest całkiem niezła. Pomijając to, że do tego idioty straciłem resztki szacunku i jest on zwykłą psychiczną świnią.
- Trzymaj się – powiedział Elias, kiedy zatrzymaliśmy się przed moją nową pracą. Dobrze, że pozwolili mi przyjść dopiero tydzień później, bo po tym jak Lucas sobie agresji nie szczędził, byłem mocno obolały.
W odpowiedzi tylko pokiwałem głową i przełknąłem ślinę. - Nie bądź taki wystraszony, przyjadę koło 18, bo wtedy kończysz. - Zmusiłem się do uśmiechu i wysiadłem z samochodu, a ten od razu z piskiem odjechał. Zadarłem głowę wysoko, do góry patrząc na budynek. Niby byłem już tu raz, ale... No cóż, czułem się trochę zestresowany. Nawet sytuacje z Lucasem wyleciały mi kompletnie z głowy.

Drżącymi dłońmi poprawiłem perukę i ruszyłem w stronę mojego nowego miejsca pracy. Przez cały czas serce tak mocno kołatało mi w piersi, że się niemal zacząłem obawiać, czy przypadkiem zawału nie dostanę.
Pchnąłem drzwi i już po chwili znajdowałem się w pomieszczeniu. Przywitał mnie sympatyczny uśmiech sekretarki i odrobinkę się uspokoiłem, co nie wykluczało jednak szaleńczego tempa bicia mego serca. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w jej stronę. Nie wiem, jak teraz wyglądałem, ale podejrzewam, że blady byłem.
Nawet nie zdążyłem się przedstawić kiedy dłonią wskazała na krzesło obok siebie i z przyjemnym dla uszu głosem, oznajmiła, że odtąd będę pracował u jej boku. Sam wykrzywiłem twarz w jakimś dziwnym, radosnym grymasie i opadłem na swoje nowe miejsce. To wszystko było przerażające. Jak w tak krótkim czasie, życie może się, aż tak gwałtownie zmieniać?
Owa praca, o czym wcześniej nie wspomniałem, to agencja modelingu – byłem, więc niemało zdziwiony, gdy mnie tu zatrudniono. Ale cieszę się. Moim największym marzeniem było zostanie modelem, a tak? Może mi się nawet uda.
Ogólnie, to dzień minął mi naprawdę szybko. Od owej kobiety dowiedziałem się, że w tej agencji pracuje już blisko dwa lata, nazywa się Agnes i ma bliską przyjaciółkę – Ann, która obecnie jest w innej części tego kraju. Całkiem miło mi się z nią gadało i czas właściwie dlatego tak szybko zleciał. Czułem, że zyskuję nową przyjaźń.
Agnes zaproponowała mi, że odwiezie mnie do domu. Wprawdzie nie znałem dokładnie nazwy uliczki, na której teraz mieszkam... Dobra, pff... Nie wiem w ogóle, gdzie mieszkam, ale to można pominąć. W każdym razie, jakoś mnie dowiozła, trudno było bo wskazywałem różne kierunki, ale udało się!
Pożegnałem się z nią i z uśmiechem na ustach, skierowałem się w stronę domu, do którego prowadziła ścieżka z malutkich kamyków. Elias całkiem nieźle się ustawił, choć to dziwne, żeby dla jednej osoby było takie duże mieszkanie. No, ale się nie czepiam! Żeby nie było...
Ku mojemu zdziwieniu, drzwi były otwarte, więc niepewnie wszedłem do środka. Pierwsze, co mi przychodziło do głowy, to to, że ktoś się włamał. Ale wszystko wyglądało, jak wcześniej.
Poszedłem w stronę kuchni, gdzie siedział Elias z Lukasem i obaj wpatrywali się w trzymane przez nich gazety. Żaden mnie nie zauważył, a ja nie robiłem nic innego tylko stałem jak jakiś kołek w drzwiach. Przenosiłem spojrzenie to z jednego, to z drugiego, aż dostałem oczopląsu i musiałem gwałtownie zamrugać. Westchnąłem cicho i dopiero wtedy z otumania wyrwał się Elias.
- O... Otto, już wróciłeś? - zapytał głupio, a ja posłałem mu dziwne spojrzenie spod uniesionej brwi. To, akurat było chyba jasne, skoro stałem przed nim z krwi i kości. No, chyba, że ja, to nie ja. To można by wtedy dyskutować, ale...
- Jak było? - Lucas się odezwał pytającym tonem. Pomijając to, że w owym tonie pobrzmiewała jeszcze jakaś nutka kpiny, szyderstwa, ironii, złości? Taaak tylko spytał. I nawet na mnie nie spojrzał, tylko se przewrócił kolejną stronę.
- A nieźle – odparłem zasiadając obok Eliasa i nie patrząc na niego. Skoro tak bardzo chce udawać jaki to jest super, to świetnie. Nie będę gorszy. Chociaż ręka niesamowicie mnie świerzbiła, żeby tylko walnąć go w tę, jakże cudowną twarz.
- Hm... - mruknął cicho Elias. Spojrzałem na niego pytająco. - Ja... hm... - i znów się zamyślił. Popatrzył na mnie jakimś takim nieprzytomnym wzrokiem i zrobił jakąś dziwną minę. - Czekaj... - zacisnął oczy i wziął głęboki wdech, a potem głośno wypuścił powietrze z ust. Opuścił gazetę na stół i z lekkim niepokojem powiedział: - Dzisiaj jest poniedziałek... Ósmy maja mianowicie... ale, powiedz proszę, że nie jest godzina dziewiętnasta, co? - wpatrywał się we mnie jakbym miał mu właśnie oznajmić jakąś super wiadomość, od której zależą losy świata. Zerknąłem szybko na zegarek, a potem na niego, i znów na zegar. Nie wskazywał dziewiętnastej, owszem. Dwudziesta była... Nie omieszkałem mu tego nievpowiedzieć, co skwitował głośnym syknięciem i walnął się dłonią w czoło. A potem legł twarzą prosto w stół. No, takie zachowanie bynajmniej nie było normalne, ale w sumie, co się dziwić? Ludzie zawsze mają jakieś odpały. - Cholera... cholera, cholera, cholera... - zaczął kręcić głową na boki, nie odrywając wciąż twarzy od mebla. - Sorki, że zapomniałem cię odebrać, ale ten... no, gdzie ja zostawiłem telefon?! - zerwał się na nogi tak gwałtownie, że krzesło opadło z hukiem na podłogę. I chwilę później nie było go już w pomieszczeniu. Kiedy Lucas się zorientował, że jesteśmy sami, odłożył gazetę.

- „A nieźle” - powtórzył moje wcześniejsze słowa. - Dałeś komuś dupy, że tak ci miło było w pierwszy dzień pracy? - parsknąłem ze złością i odparłem nie wiele milej:
- A tobie nikt od tygodnia nie chciał dać, co? Pewnie dlatego jesteś taki rozzłoszczony – zmrużyłem oczy z satysfakcją przyglądając się jak na jego twarzy powstaje dziwny grymas.
- Przynajmniej nie jęczę jak jakieś dziwki spod latarki.
- Przynajmniej nie biję ludzi, tylko dlatego, że ich nie podniecam.
- Nie biję ludzi!
- Tak, bo ja nie jestem człowiekiem, tylko jakimś pieprzonym jednorożcem – odparłem z ironią. - Opanuj się gimbusie.
- Nie wyzywaj mnie!
- To na mnie nie krzycz!
- Nie robiłbym tego gdybym miał powód!
- To go sobie wsadź głęboko gdzieś! Mnie on nie obchodzi!
- Ach! Czyżby? - pochylił się niebezpiecznie w moją stronę i chwycił mocno, jedną dłonią mój podbródek zmuszając bym patrzył mu prosto w oczy, co wcześniej robiłem, ale nie z tak bliska. Zawsze pozostawała przeszkoda, w postaci stołu, a teraz... cóż, mebel nie ma chyba aktualnie większego znaczenia. Czułem na wargach jego sflaczały oddech i brzydziło mnie to. Z obrzydzeniem chwyciłem go za nadgarstek próbując odczepić ode mnie, ale on jeszcze tylko mocniej go zacisnął. Do oczu napłynęły mi łzy. Z bólu i z nieporadności. - I będziesz teraz ryczał?
- Chyba cię coś naprawdę popierdoliło. Odczep się ode mnie pedale! - warknąłem w jego stronę, co było jednak odrobinę trudne, ale... no, nie będę się łamał, no!
- Przestaniesz... mnie... w... końcu.... wyzywać?- wycharczał te parę słów, niczym jakiś buldog, któremu pysk się całkowicie zaślinił i nic nie mógł na to poradzić.
- Pff! - parsknąłem i na szczęście udało mi się uwolnić od jego bezwzględnej ręki. Chociaż, to on raczej jest jak już bezwzględny, a ręka jest jedynie pod jego działaniem, więc jakby ją odciąć, to by była całkiem miła.
... Nie tędy droga, nie tędy droga.
- Obrzydzenie mnie bierze jak na ciebie patrzę – stwierdził łapiąc moje nadgarstki i przyciskając je do stołu. Ok, to już nieco niewygodna pozycja, bo niemal na owym meblu leżałem, z wypiętym tyłkiem. Ale nie dam sobie w kaszę dmuchać, ot co!
- Twoje czyny wskazują na coś innego. Gdyby tak było, to byś się brzydził mnie dotknąć, a jest wręcz przeciwnie - stwierdziłem z chytrym uśmieszkiem. Co z tego, że moje położenie było mało korzystne?
- Zamilcz – warknął. Oho, komuś tu brakuje chyba riposty.
- Jesteś niewyżyty seksualnie, co? - ciągnąłem dalej z głupim uśmiechem na twarzy. - Brakuje ci erotycznych doznać i nie masz jak sobie dogodzić. Oj biedny... - zachichotałem cicho, obserwując jak furia na jego twarzy staje się coraz wyraźniejsza. - ... A ja jestem taki okropny, bo nie chcę ci dać.
- Ty... - wstał gwałtownie, nie puszczając mnie jednak.
- Obaj wiemy, że mnie pragniesz – podciągnąłem się lekko w jego stronę, przybliżając swoją twarz do jego. - I taka szkoda, że przez swoje podniecenie nie widzisz co robisz...
- Ty... - zacisnął jeszcze mocniej dłonie na moich nadgarstkach, ale zignorowałem ból.
- A byłoby ci tak miło. Pomyśl co byś zrobił, gdybym ci tylko teraz uległ... – zmieniłem ton na zmysłowy i wyszarpnąłem jedną rękę. On jednak zdawał się tym nie przejmować. Powędrowałem dłonią do jego krocza i lekko ścisnąłem. Usłyszałem ciche westchnięcie i mimowolnie na moich ustach pojawił się szatański uśmiech. Podniosłem się z łatwością ze stołu, gdy puścił moje nadgarstki. Jednak nie uciekłem. Jak zabawa, to zabawa. Przełożyłem nogi przez stół, tak, że teraz siedziałem przed nim w rozkroku. - Pomyśl, co by było, gdybyś wtedy nie uległ pokusie... - jedną dłoń wsunąłem pod jego koszulkę wędrując go jego sutków, by wzmocnić doznania, drugą natomiast powoli wsunąłem w jego bokserki i dotknąłem męskości. Lucas przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu. Przyciągnąłem go do siebie i zacząłem powoli ssać skórę jego szyi. Oddech mu przyspieszył. - Gdybyś tylko mógł mnie zaciągnąć do łóżka...
- Oh! Nie gadaj tyle! - wyjęczał, gdy zacząłem stymulować mu męskość. Nie przejmowałem się tym, że Elias w każdej chwili może tu wpaść, bo przecież nie wyszedł...
Pchnąłem Lucasa na ścianę i jeszcze bardziej zacząłem go podniecać - szczypałem raz po raz sutki, dłonią poruszałem coraz szybciej, mocniej, a szyję już lekko przygryzałem.
- Gdybyś tylko mógł... - mruknąłem i, gdy wyczułem, że już niedługo dojdzie, z szatańskim uśmiechem oderwałem się od niego i cofnąłem kilka kroków. - Gdybyś tylko mógł... - pokręciłem głową.

To był w sumie niezły widok. Zarumienione policzki, zamglone spojrzenie, namiocik w spodniach , drżące nogi... I już wiedziałem, że jestem górą. Wygrałem, bo umiem nim manipulować.
A to napawało mnie dumą.
- Ty chyba... - wziął głęboki wdech. - ...chyba nie zamierzasz mnie tak zostawić?! - zaśmiałem się szyderczo i wsadziłem ręce do kieszeni w spodniach. Przechyliłem lekko głowę w bok i z zainteresowaniem obserwowałem jak Lucas się jeszcze bardziej rumieni. Ha! Widziałem jak kropelki potu spływały mu po czole i wiedziałem, że naprawdę miał teraz wielką ochotę sobie dogodzić.
- Naprawdę sądzisz, że ze mną wygrasz? I radzę ci tego nie robić – dodałem, gdy zobaczyłem jak powoli wkłada sobie rękę do portek. Napawało mnie to obrzydzeniem, choć nie tak dawno, sam dopuściłem się czegoś więcej. - ... Elias chyba nie będzie zadowolony jak pobrudzisz mu podłogę, co? - Lucas prychnął gniewnie, ale oddalił rękę od spodni. I zapewne właśnie chciał mnie zabić wzrokiem. Wyglądał trochę jak wkurzony bandzior.

Podszedłem do niego tak blisko, że stykaliśmy się czubkami nosów. Nie wyjąłem jednak rąk z kieszeni. Zmrużyłem lekko oczy i muskając lekko jego wargi swoimi – zapytałem: - Naprawdę myślałeś, że ze mną będzie tak łatwo? Że wygrasz? - uniosłem lewą brew, lecz nie oczekiwałem odpowiedzi. Widziałem w jego oczach pożądanie. Wiem, że chciałby mnie teraz mieć, ale... nie da rady. On nie da rady.
- Przestań...
- Co? - o ile było to jeszcze możliwe, zbliżyłem się do niego jeszcze bardziej.
- ...Mną manipulować! - warknął i zacisnął mocno zęby. Wyjąłem jedną rękę z kieszeni i wsunąłem mu pod koszulkę zaczynając muskać palcami jego brzuch. Czułem jak oddech mu przyspieszył i siłą woli powstrzymywałem się, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem. To, jak na mnie reagował, było wręcz komiczne!
- Przecież nic nie robię... nic, czego byś nie chciał – jęknął, gdy zahaczyłem dłonią o sutek i lekko go ścisnąłem. Nasze wargi cały czas się o siebie ocierały, a oddechy ze sobą mieszały. Posłał mi chyba najgroźniejsze spojrzenie na jakie go było stać lecz wiedziałem, że jest mu dobrze. W ostatniej chwili odskoczyłem, gdy usłyszałem kroki. Jak można było się domyślić - Eliasa.
Zlustrowałem od góry do dołu Lucasa i zachichotałem cicho. Jestem niegrzeczny. Ooo tak.

Usiadłem szybko z powrotem na swoim miejscu przy stole udając, że nic się nie stało, a on zrobił to samo, choć widziałem teraz, że chciał mnie ostro... przerżnąć?
W sumie, nic nowego.
Po chwili, tak jak przewidziałem, do kuchni wbiegł Elias.
- Słuchajcie, muszę na tydzień pojechać do swojej matki, więc będziecie mieli dom pod opieką. Jakby co, żarcie jest w lodówce, klucze macie, więc nie powinno być żadnych problemów – powiedział szybko na jednym wdechu. - Samochód wam zostawiam, bo tam zawiezie mnie kumpel, więc do zobaczenia! - i tyle go widziałem. Potem usłyszałem jeszcze huk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych i cisza.
Przeniosłem wzrok na Lucasa i przełknąłem z niepokojem ślinę. Patrzył się na mnie bowiem z chęcią morderstwa, czy chociaż zrobienia mi bolesnej krzywdy.

Ooops.
W jednej chwili straciłem całą pewność siebie. Nie jest dobrze. I tym razem to on się ironicznie uśmiechał. Pochylił się nad stołem w moją stronę i zapytał:
- Teraz to role się zamieniły, co?
Nie jest dobrze. Nie jest dobrze. Nie jest dobrze.

Jest źle! BARDZO ŹLE!
Zerwałem się szybko z krzesła i wybiegłem z kuchni. A przynajmniej próbowałem.



I jeszcze jedno małe wtrącenie: jeśli jest coś, a na pewno jest, co być może przeszkadza Wam w czytaniu, to piszcie.  Bo krytyka by mi się przydała. Serio ^^
I jeszcze raz pozdrawiam :D