poniedziałek, 24 grudnia 2012

Kolejny fragmencik ^^


Czasami bywa tak, że pomimo wielu starań, nic nam nie wychodzi. Może to być spowodowane naszym pechem, bądź szczęściem- przyjmując, że coś takiego istnieje. Na to, co się dzieje, mamy wpływ tylko my sami, dlatego mimo przeciwności losu, nie powinniśmy się poddawać.
Czym kierowałem się uciekając przed innymi? To proste, chciałem być spokojny i zaznać radości życia. Być wolny niczym gołąb, który załatwia się na głowy ludzi i nie musi martwić się o późniejsze konsekwencje. Móc przespacerować się do sklepu i kupić sobie, to, co jest najlepsze dla mężczyzny. Czyli owsiankę. Chciałem spokojnie myśleć o dzieciach, po znalezieniu sobie faceta. Ekhm... znaczy żony. A jak wyszło? Wszyscy chcą mnie pozabijać. A jak nie, to pewnie zgwałcić... Ja rozumiem, że jestem piękny i zachwycam wielu swoim wyglądem, mową, postawą i co tam jeszcze wymyślą, ale to nie znaczy, że z zazdrości mają mnie prześladować!
Ściskając w dłoniach reklamówkę z mą bielizną, przysłuchiwałem się nierównomiernemu, bo lekko przyspieszonemu biciu Jego serca. Co nie znaczy, że mi się podobało będąc w Jego objęciach. Myśląc o Nim. I czując na sobie Jego oddech...
Choć właściwie to nie myślałem za bardzo o tym. Bardziej zastanawiało mnie, to, czy będę jeszcze w stanie wrócić do domu... Czy spotkam jeszcze mą rodzicielkę? Prześpię się z mym króliczkiem? Powącham kwiatki w ogródku? Spokojnie przejdę się po domu w samym szlafroku, lub bez niego? Czy pooglądam prognozę pogody? Zjem jeszcze kiedyś zapiekankę serową? Czy ja w ogóle lubię ser? Czym jest ser, a kim jestem ja? O, Romeo, gdzie jesteś? To Julia, przemówiła z balkonu. Kim jest Monteki? Czymże jest imię? Kto zabił Tybalta?kto założył czerwone kozaczki? Czemu ta kaczka się na mnie patrzy? Na rozkaz króla Juliana, wszyscy się gibiemy!
Czy.. To nie jest ważne? Mój sens życia został zatracony. Zażarcie walcząc o coś, co miałem, ale myślałem, że nie posiadałem w gruncie rzeczy gubiąc, to, co wartościowe, stałem się wrakiem człowieka leżącym w ramionach wroga...
Gdzie... Moje... Szczęście?! Ja się pytam poważnie!
Otwarłem powieki wgapiając w Jego twarz me piękne oczęta. Wyglądał na dość zszokowanego tym, że padłem mu w ręcę, więc nienamyślając się długo, skorzystałem z okazji i nałożyłem mu szybko na głowę reklamówkę z bielizną, samemu wyrywając się i upadając szlachetnym miejscem na brudną glebę. Nim zdążył powiedzieć słowo, podniosłem się by zaraz potem spróbować przeskoczyć przez płot, przy uprzednim wyliczeniu jego wysokości, swej prędkości i nie wiem co jeszcze, ale niczym genialny fizyk- Newton! Lecz... co nigdy nie przestanie mnie dziwić, znów się pomyliłem! Czego skutkiem było zahaczenie o koniec owego spiczastego płotu i rozdanie sobie koszulki na brzuchu. Może ten Newton jednak nie był taki mądry? Aczkolwiek fakt, faktem, że jednak przedostałem się na drugą stronę i po raz kolejny wylądowałem na brudnej glebie, chociaż tym razem upadłem na plecy. Napotkałem ciekawskie spojrzenia paru dziecięć, oraz jedno, krzywe jakiejś staruszki, która właśnie szykowała się do wstania. Nie przewidując, że coś zrobi, pospiesznie sprawdzałem czy mam wszystkie kończyny na miejscu, po czym zacząłem się podnosić.
- Złodziej! Przestępca! Hipopotam! Komornik! Małpa!- poczęła wykrzykiwać wszystkie najgorsze okazy z tego świata, wystraszona kobieta, okładając mnie przy tym swą żelazną laską, mając siły, co niemiara. Starając się unikać jej ciosów, podniosłem się jak najszybciej i prędko zwiałem, gdyż    miałem przeczucie, że prawdopodobnie zaraz zjawi się tu On. Ten, który świata poza mną nie widzi i cały czas mnie poszukuje. Trzeba przyznać, że mnie tym wzruszył, aż płakać się zachciało...Kierując się moją drogą intuicją, wybiegłem szybko z posiadłości owej staruszki, prosto na ulicę. Nie oglądając się za siebie, pędziłem ile sił w nogach. Po chwili usłyszałem jakieś krzyki, ale bojąc się, że to może być On, przyspieszyłem jeszcze bardziej, w końcu dobiegając do jakiegoś autobusu. Nie przejmowałem się tym, że nie miałem biletu, ani też tym, że ludzie się dziwnie patrzyli na moją rozdartą koszulkę. Ważne, że jestem na drodze do wolności!


Witajcie ludziska! :D Szczerze, to nie spodziewałem się takiego odzewu od Was ;_; *wzruszona* sprawiliście mi niemałą niespodziankę ^^ dlatego postarałam się napisać choć malutki fragmencik dalszego ciągu. Przyznam szczerze, ( co już kiedyś wspominałam) że te opowiadanie chyli się ku końcowi, dlatego też niebawem je zakończę, huh... Aczkolwiek jeśli do końca tego roku uda mi się to zrobić, to od przyszłego wystartuję już z nowym opowiadaniem!
Kolejna sprawa, z braku komputera piszę na komórce, na komórce nie umiem się tym wszystkim posługiwać, więc wybaczcie brak akapitów, czy czegoś...
Dodatkowo jestem nieprzytomna lekko, nie mogę słuchać muzyki podczas pisania, więc to wszystko może być napisane innym "językiem" niż zazwyczaj. Jak ktoś, to zrozumiał, to się cieszę.
I jeszcze... Prawdopodobnie mogę coś teraz dość często dodawać z racji, że do północy moja rodzinka dobie gada przy świetle, ja próbuję spać w salonie i korzystając z owego czasu, piszę. Więc jakieś fragmenciki wieczorem około północy, będą się może pojawiać ^^ chyba, że zasnę... :D Wesołych świąt! :D


sobota, 22 grudnia 2012

Hmm..

Cóż... Wiem, że zawiodłam. I to bardzo.
Wiem też, że możecie o mnie już dawno zapomnieć.
Ale jednak mam nadzieję, że ktoś tam jeszcze o mnie pamięta (marzenie ;_;).
Mogę mieć sporo wymówek, jedną z nich jest to, że po prostu jestem leniwa, bądź brak weny, zerwanie z wcześniejszymi problemami... czy cokolwiek.
Aczkolwiek... jeśli jest tu ktoś jeszcze, kto chciałby, by ta historia w jakimś stopniu potoczyła się dalej, to prosiłabym o jakiś komentarz pod tym postem.
Mimo wszystko, jedną z moich obaw jest to, iż w jakimś stopniu mój styl (interpunkcja zbiedniała :c) mógł się zmienić, czy też, że nie będę w stanie wczuć się w bohatera/bohaterów, przez co po prostu nie mogłam się zabrać za pisanie.
Jeśli ktoś posiada, to może do mnie napisać na GG: 45690803 ,  które jest nowe, bo wcześniejsze usunęłam (przyczyna już naprawdę nie jest potrzebna..).
Jak okaże się, że są tu jeszcze jacyś czytelnicy, to wznowię wtedy działalność.
Do (być może) napisania, i wesołych świąt!

sobota, 4 sierpnia 2012

Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów 19 (fragment)

  Ha! Przebywanie na wakacjach u babci nigdy się dobrze nie kończy xd Aaale, ponieważ na jakiś czas zostałam sama w domku (xD) postanowiłam coś wyskrobać :D Podejrzewam, że nie będę miała raczej dużo czasu na pisanie, więc mogę wstawiać jakieś takie krótkie urywki, może być? Później to jakoś poprawię, żeby wyszedł jeden, normalny odcinek, bo nie widzę innej możliwości na pisanie. W każdym razie, mam nadzieję, że spodoba Wam się ten malutki fragmencik ^^ Miłych wakacji! :D

Bywa, że wszystko idzie łatwo i nie trzeba się martwić, czy aby coś nie jest w porządku, ale... Jeśli stanie się odwrotnie, jeśli człowiek wpakuje się w kłopoty... Sam nie da rady. Owszem, istnieją indywidualiści, ale nawet i oni czasem potrzebują kogoś u boku, kto mógłby im doradzić, czy chociażby przytulić. Bo słowa wszystkiego nie odkryją, nie pokażą prawdziwych uczuć wypowiadanych przez daną osobę.
  Jestem tchórzem i dobrze to wiem. Uciekłem, lecz myślę, że gdyby ktokolwiek był w mojej sytuacji, zrobiłby to samo. Nie mogę spojrzeć mu w twarz, w oczy... Jeśli mnie rozpozna, to będzie koniec, ale czuję, że nie jest to tylko ten jeden powód. Coś mnie zabolało i boję się tego co, to może być.
  Aktualnie, chowam się w pokoju. Serce cały czas mi szybko bije i nie mogę uspokoić oddechu. Ręce mi drżą, a wzrok cały czas skupiam na drzwiach. Czy przyjdzie tutaj? A jeśli tak, to co zrobię? Co zrobię, jeśli mnie jednak rozpoznał?
Nie ma rady, muszę się wziąć w garść. Jest jasne, że nie mogę tu pozostać, bo mnie w końcu złapią. To ciągłe uciekanie naprawdę jest męczące.
W zasadzie nie mam tu zbyt wielu rzeczy, więc jeśli ucieknę bez niczego, to żaden kłopot, potem po prostu pozbyć się moich rzeczy... Chociaż, mogą zatrudnić policję, czy szpiega, żeby mnie szukał i dać powąchać jakiemuś psu moje majtki, a wtedy on mnie może wywęszyć i będzie źle... Czyli jednak zabiorę wszystko i wyrzucę do śmietnika, bo tam już raczej nie będą mnie szukać, a jeśli tak to ubrania zdążą przesiąknąć smrodkiem. Jestem mądry!
Chwyciłem szybko parę koszulek, spodnie, skarpety i majtki i zapakowałem je do reklamówki, która walała się obok. Jest dobrze... Mam pokój na pierwszym piętrze, więc nie jest to nawet nie wiadomo jak wysoko, czyli mogę wyskoczyć. Spojrzałem jeszcze jeden, ale już ostatni raz, na cały pokój i bez wahania otworzyłem okno, by zaraz potem wyskoczyć przez nie, w ręce ściskając reklamówkę.
Wyskoczyłem wpadając prosto w jego ramiona.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Informacyjka

Taak...
Pomimo długiej nieobecności, tego bloga nie opuszczam, jeśli ktoś by się o to martwił.
Cóż, kiedy dodam nowy odcinek, to nie wiem. Aczkolwiek, przyjmując, że uda mi się coś napisać w tym tygodniu, to będzie, bo nie trzymam niczego w zapasie. I mam taką nadzieję.
Nie wiem, czy będę miała dostęp do komputera w czasie wakacji, ale postaram się, albowiem na początku nowego roku szkolnego chciałabym już rozpocząć nową historię, a tą zakończyć.
... Ale znając siebie, nic zaplanowanego w moim przypadku nie wychodzi, więc idąc za tą myślą... Jestem równie ciekawa co się wydarzy w  kolejnym odcinku, tak samo, jak i Wy. Bo ciekawi Was to prawda? *ma cichą nadzieję, że tak*
Zrobię sobie porządnego kopa w tyłek, wyczyszczę procesor, albo w najgorszym razie całkowicie rozwalę komputer (oby nie...) chyba, że to wina wentylatora, bo mi się komputer co chwilę wyłącza, co także jest skutkiem niepowstawanie kolejnych rozdziałów i napiszę 19 odcinek! Choćby mi groził szlaban za rozwalenie pokoju...
Pozdrawiam i mam nadzieję, że jeszcze będziecie chcieli to czytać.
:D

środa, 30 maja 2012

18. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Huhuhu xD Odcinek wyjątkowo dedykuję Laurel bo uwielbiam czytać Twoje długie komentarze xD
I tak... Jutro, ani pojutrze (piątek) na pewno nic się nie pojawi, bowiem od razu po szkole chodzę spać i  nie mam ochoty nawet siedzieć przy komuterze xd
Pozdrawiam :D
___________________________

- Na pewno, nie ty - patrzyłem na niego wrogo.
- Jesteś pewien? - Lucas miał na twarzy ten szyderczy uśmieszek. - Jakby nie było, jesteś teraz na przegranej pozycji...
- Ostatnim razem, też tak było. Nie pamiętasz już, jak to się skończyło? - zaśmiałem się szyderczo.
- Ty... - zmrużył oczy patrząc na mnie wściekłym spojrzeniem.
- Przyjmij wreszcie do wiadomości, że nie jesteś ode mnie lepszy - ciągnąłem dalej, mimo niekomfortowej sytuacji, bo nadal trzymał mnie za krocze. - Choćby nie wiem jak bardzo tego chciał, ze mną nie wygrasz...
- Ty... - pchnął mnie na ścianę, mocniej ściskając mojego członka, przez materiał spodni, co sprawiło, że cicho jęknąłem. - ... jebany skurwysynu, nie waż się ze mną zadzierać! - warknął puszczając koszulkę, za którą mnie trzymał, jednakże chwytając zamiast tego moją szyję. Sapnąłem cicho i próbowałem go odepchnąć, jednak im więcej ruchów wykonywałem ku uwolnieniu się od niego... jego dłonie zaciskały się coraz mocniej, uniemożliwiając mi niemal oddychanie i sprawiając jednocześniej niemiłosierny ból w dolnej części ciała. - Sam widzisz, że teraz nie wygrasz. -  spojrzałem w jego oczy z nienawiścią i zacisnąłem zęby. Jeszcze, jak cię mogę, próbowałem nabierać powietrza przez nos, jednak marnie mi szło.
- Jeśli... nie... przes... stanie...sz... t-to... zem... mdeleję - udało mi się wydukać, co jednak było trudne, bo coraz bardziej zaczynało brakować mi powietrza. Lucas, o dziwo, mnie posłuchał, ale nie jakoś całkowicie. Jedynie poluźnił trochę uścisk na szyi, przez co zaczerpnąłem gwałtownie powietrza. Nie darował mi najwyraźniej tamtego dnia, bo jego ręką powoli zaczynała się wsuwać w moje bokserki. Poczułem do niego okropne obrzydzenie i zaczęły mnie przechodzić ciarki na myśl, co będzie chciał mi zrobić. Bynajmniej nie z ekscytacji. Wytrwale jednak patrzyłem mu prosto w oczy. Cokolwiek mi zrobi, nadal będę miał swoją dumę.
Nagle poczułem jak mnie tam dotyka. Ku mojemu zaskoczeniu, zaczął go najpierw powoli, delikatnie gładzić palcami, a dopiero potem chwycił go całego i zaczął przesuwać po nim dłonią. Ze spokojnego tempa, przechodził w coraz szybsze, jednak...
... ku mojemu zadowoleniu, ten jeden raz...
... w ogóle nie chciał mi stanąć.
Sam byłem tym niemało zdziwiony, bo co jak co, ale problemów z erekcją to ja nie mam. Jednocześnie chciało mi się śmiać, na widok jego zdetermionowanej, ale równocześnie zaskoczonej miny.
Stałem sobie przed nim z uśmiechem na ustach, pomimo że trzymał mnie za szyję i próbował doprowadzić mnie do orgazmu. Chyba go to wkurzyło, bo zmarszczył brwi i spojrzał wymownie na swoją dłoń, którą wciąż poruszał na moim członku. Po chwili spojrzał mi prosto w oczy i zaprzestał tego. Uniosłem lewą brew w geście zdziwienia, bo nie sądzę, żeby tak szybko odpuścił.
- Wiesz... - przybliżył swoją twarz do mojego ucha i zaczął cicho szeptać, choć nie wiem po co. - ... chciałem być dla ciebię odrobinę delikatniejszy i sprawić, że też będziesz czerpał z seksu przyjemność, no... Ale skoro ci nie staje, to już nie mój kłopot - dokończył, przygryzając płatek mego ucha. Zadrżałem, jednak opanowałem się, byleby nie zauważył mojego strachu.  Bo trzeba przyznać, że odrobinę, jeśli nie okropnie, się go bałem.
Puścił mnie na chwilę, dosłownie chwilę, bo chciał z siebie ściągnąć spodnie, a wtedy moja noga, sama z siebie, wystrzeliła w górę i z całej siły kopnęła go w genitalia. Przysięgam, że nad nią nie panowałem w tej chwili!
Lucas, chwytając się za krocze, opadł przede mną na kolana mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa.
Zatkałem dłonią usta, bo byłem w zbyt wielkim szoku, żeby coś powiedzieć, a głupio by tak stać z szeroko otworzonymi. Jeszcze by sobie coś pomyślał.
Stwierdziłem, że będę bezpieczniejszy, jeśli teraz się wycofam. Może mnie nie zabije? Jak pomyślałem, tak zacząłem powoli od niego odchodzić w bok. Bo plecami, wciąż byłem przyciśniey do ściany.
Ale ten debil, w najmniej odpowiednich momentach myśli! Co, oczywiście, nie wychodzi mi na dobre. W tym przypadku, zdołał mnie złapać za nogę, w chwili kiedy szykowałem się już do biegu. Z racji, że już praktycznie miałem skoczyć, to jedną nogę miałem w górze... no, krótko mówiąc, to przywaliłem dupskiem o podłogę, kiedy jeszcze pociągnął mnie w swoją stronę. Nie moja wina, że straciłem równowagę! W takiej sytuacji, to nikt by się chyba nie utrzymał, a co dopiero ja!
I, żeby nie było, ja w siebie wierzę.
Ale, jeśli chodzi o równowagę, to różnie bywa.
Nawet się nie zorientowałem, a on już praktycznie na mnie leżał, przyciskając moje nadgarstki za głową, do podłogi, a i nogi unieruchamiając tak, że praktycznie zdany byłem na jego łaskę.
O wielki panie, miej dla mnie litość, niegodnego ciebie grzesznika.
...
- Ty... -syknął. Przysięgam, że mam już powyżej dziurek w nosie, tego jego ciągłego "Ty...". Jakby na serio nie znał innych słów, nie wliczając w to przekleństw. - Pożałujesz tego - skrzywiłem się, kiedy jego oddech trafił w moje nozdrza, a trzeba przyznać, że mam je wyjątkowo wyczulone, więc tym bardziej wyczuwam smród.
Jego smród.
- Śmierdzisz - wysapałem, bo ciężar jego ciała, skutecznie mnie przygniatał i dusił dodatkowo.
- Ty skurwielu -warknął, mrużąc oczy i patrząc na mnie wrogo. - Mógłbyś się choć raz poddać, a nie walczyć, wiedząc, że i tak nie masz szans.
- Mam swoją dumę - odparłem. - W przeciwieństwie do ciebie - dodałem z podłym uśmiechem. On w odpowiedzi wciągnął powietrze z sykiem.
Świetnie. Nie dość, że cały czas powtarza: "Ty..." w stosunku do mnie, to teraz jeszcze będzie syczeć jak jakiś wąż.
Suuuper.
Czy ja, aby nie daję się zbyt często zaskakiwać?
Ten debil skorzystał z okazji, że miałem rozchylone usta i normalnie do nich przywarł jak jakiś glonojad!
Oczywiście, kiedy zoroientowałem się, że to zrobił, to momentalnie je zacisnąłem, byleby nie zdążył mi wepchnąć swojego ochydnego języka do środka. Przyznam, że naprawdę miałem ochotę strzelić go w mordę. W mordę, albo ryj. Bo twarzy, to on nie ma.
Pff.
Jeszcze czego.
On nawet nie zasługuje na miano człowieka! Dlatego właśnie, jest debilem. Przyjmując, że debil to nie człowiek, a ja tak to właśnie rozumiem. Debil to nie człowiek. Debil, to debil. Ale na pewno nie człowiek.
Po chwili, nie widząc u mnie w zasadzie żadnych reakcji, zaczął się o mnie ocierać.
Jak jakiś kot...
A, co to?! To ja dywan jestem, czy jak?!
Chyba próbował mnie podniecić. Tak... Prawdopodobnie tak, ale coś mu się nie udaje. Bo ja pozostaję niewzruszony. Zaczął mamrotać jakieś przekleństwa pod nosem, ale dosłyszałem dokładnie co, bo i tak mało mnie to interesowało. Albo w ogóle.
Nagle usłyszeliśmy trzask drzwi. Znaczy, na pewno, a on pewnie też, bo podniósł głowę do góry, spuszczając na chwilę ze mnie wzrok. Wykorzystałem ten moment i zepchnąłem go z siebie. Przyznam, że trudno to było zrobić, bo wbrew temu jak wygląda, do najlżejszych nie należy. A to źle.
- Ty... - sapnął cicho i wyglądał jakby znów miał się na mnie rzucić, więc nie namyślając się długo, walnąłem go z pięści w nochala.
Bo on nie ma nosa. Tylko właśnie nochala.
I, o dziwo, usłyszałem dziwny zgrzyt. Jakby kość mu się przestawiła.
Lucas jednak nie pozostał mi dłużny i po chwili jego pięść zderzyła się z moją twarzą. Moją piękną twarzą... W celu honoru i ochrony swojej dumy, a także godności, oddałem mu z nawiązką, bowiem do uderzeń ręki dołączyłem kopniaki.
Krótko mówiąc, zaczęliśmy się bić. Nawet nie zdając sobie sprawy, z obecności osób trzecich.
I choć wcześniej byłem jeszcze w miarę spokojny, tak teraz czułem jedynie wściekłość. Chciałem się na nim wyżyć. Za wszystko. Cierpienia, potworne uczucia samotności, nawet za przeszłość, w której go jeszcze nie było.
Po prostu nadszedł ten moment, kiedy wszystkie uczucia dotąd kumulujące się wewnątrz mnie znalazły ujście.
I on chyba miał tak samo.
Używałem całej swojej siły, nie zważając na to, że nawet mógłbym go zabić. Musiałem się wyżyć.
Już nic się nie liczyło. Nie zwracałem uwagi na ból. Na to, czy oberwałem, coś skręciłem, złamałem... Świat przestał się dla mnie liczyć. Jedynie ja i on. Połączeni w morderczej bójce.
Dosłownie czułem się, jakbym wszystko z boku obserwował. Jakby... moja dusza w tym momencie odłączyła się od ciała, a zamiast jej trafiło do niego jakieś inne "stworzenie", które mnie po prostu opętało.
Nie czułem się jeszcze zaspokojony, gdy nas rozdzielono. Trafiłem w czyjeś ramiona, nie przestając się jednak szarpać. Lucas tak samo. Nie widziałem, kto nas trzyma i próbuje uspokoić. Byłem zamroczony i chciałem tylko jednego.
Dać upust wszystkim możliwym emocjom.
...
Jakby z oddali dochodziły mnie krzyki. Ktoś krzyczał moje imię. Moje drugie, fałszywe imię jednak nie byłem pewien kto. Z każdą chwilą czułem się coraz słabszy. Jednak, duchowo. Fizycznie , wciąż byłem silny. Słyszałem także, jak ktoś zwracał się do Lucasa, także nieprawdziwym imieniem.
Nie wiedziałem ile czasu minęło, nim tej dwójce - Eliasowi i Tomowi - udało się nas uspokoić. Czułem na sobie zdziwione spojrzenia całej tej trójki, jak i to jedno, którego odgadnąć nie mogłem. Okazało się, że wylądowałem w ramionach tego drugiego, a już na myśl o tym, nie wiedzieć czemu, przechodziły mnie lekkie dreszcze.
Zdążyłem jeszcze wyłapać przerażone spojrzenie Lucasa kierujące się w stronę osobnika za mną, aby zaraz potem zarejestrować jego wyrwanie się spod uścisku Eliasa i ucieczkę.
Sam zrobiłem podobnie, jednak skierowałem się do pokoju ignorując ich. W drzwiach minąłem jeszcze zszokowaną Ann, jednak nie dane mi było o niej myśleć.
Czułem się pusty.

wtorek, 29 maja 2012

17. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Momentalnie mnie zamurowało. Na jego miejscu spodziewałbym się każdego, ale akurat nie go! Stałem bez ruchu i wpatrywałem się w nich niedowierzając. Oby tylko mnie nie rozpoznał...
Wprawdzie wpatrywał się we mnie uważnie i mrużył lekko oczy, ale nic nie mówił. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Bo też zachowywał się raczej normalnie, toteż nie byłem pewien czy powinienem uciekać, czy może zostać.
- Stało się coś, Otto? - zapytał Elias, kiedy wciąż stałem bez jakiegokolwiek ruchu.
- N-nie, nic - powiedziałem szybko kręcąc głową.
- Spieszysz się gdzieś? - dalej drążył.
- Nie - odsapnąłem siadając w fotelu. - Tak tylko trochę zbyt szybko zbiegłem po schodach i się zadyszałem odrobinę -uśmiechnąłem się chcąc dodać do mojej wypowiedzi, choć odrobinę mylnego poczucia szczerości.
- Spoko. Ann, Tom, to Otto. Poznajcie się - powiedział wyszczerzając zęby. Kiwnąłem w ich stronę głową, że niby w wyrazie szacunku. Oni zrobili identycznie, więc w salonie, w którym  się znajdowaliśmy, zaległa cisza.
- To... co was tu sprowadza? - zapytałem z czystej ciekawości. No, i żeby nie było tu takiej ciszy, bo aż słyszałem cykanie świerszczy.
- Elias to mój braciszek! - przysiągłbym, że mnie zamurowało. Ten głos...
I nie. Nie był on jakże piękny, niczym słowik o poranku...
Taki piskliwy, że gdyby podwoić ilość decybeli, to można by ogłuchnąć! Myślę, że jak ona się zestarzeje, to będzie starą, skrzeczącą babą.
Bo z takim głosem, to nie ma się milusiej przyszłości.
- ... i jestem w ciąży! - przynajmniej dobrze, że siedziałem.
Bo chyba bym się wywalił na podłogę, nie liczę już, który raz.
- Że niby z nim? - pokazałem drżącym palcem na Eliasa. Ann zaśmiała się  w odpowiedzi.
... Jej śmiech jest chyba gorszy niż głos.
- Jasne, że nie! To by było kazirodztwo... - dostrzegłem ukradkiem, jak na twarzy Toma pojawił się jakiś dziwny grymas, ale tylko przez chwilę, bo równie szybko zniknął. - ... jestem w ciąży z Tomem i niedługo się pobierzemy!
- Że co?! - Elias równocześnie z nim wykrzyknął te dwa słowa. Są nieźle zorganizowani...
- No, a nie? - Ann zrobiła z ust podkówkę i takimi wieeelkimi oczami spojrzała na Toma. - Przecież mnie kochasz, a ojciec byłby zły, gdyby dowiedział się, że wpadliśmy...
- Wpadliście?! - tym razem wydarł się sam Elias. - Mówiłaś, że to DZIECKO było planowane!
- Pomyśl, co mówisz - zmarszczyła swoje strasznie wydepilowane brwi. Przyznam szczerze, że nie zapalałem do niej sympatią. I jednocześnie...
Aż trudno to powiedzieć...
Nawet w myślach.
Uh.
Zazdroszczę jej.
Nie tych brwi, rzecz jasna! Moje są ładniejsze!
Tylko tego, że była tak blisko z Tomem...
Moje uczucia są beznadziejne.
Bo wygląda na to, że... nasze zbliżenie nie miało dla niego większego znaczenia. Po prostu, ot tak. Skorzystał z okazji, którą byłem ja.
Nie żebym chciał być z nim w ciąży, czy wyjść za mąż...
Chociaż?
Byłoby miło, gdyby coś do mnie czuł...
...
Oh, Bill! Co z ciebie za debil!
- Wyobraź sobie, co by rodzice pomyśleli, gdybym tak nagle z nim wpadła i oświadczyła, że jestem w ciąży, ale nasze dziecko, to wpadka.
- O ślubie też im powiedziałaś?! - Elias wyglądał na mocno zszokowanego. Tom także. Siebie nie ocenię.
- No, tak... Mama zawsze chciała, żebym znalazła sobie jak najszybciej męża - Tom odchrząknął. - ... a skoro się kochamy, to nic nie stoi na przeszkodzie, prawda? - spojrzała na niego niemal złowieszczo, jak gdyby wzrokiem mówiła: "Zaprzecz, a zginiesz".
- Nie myślisz, że to może odrobinę za szybko? Tom może czuć się trochę zmuszony do ślubu, jeśli nie wliczając opieki nad dzieckiem...
- Ależ nie! - przerwała mu z nadmiernym entuzjazmem. Tom sam zaproponował ślub!
- Serio?- Elias spojrzał na niego zdziwiony.
- Coś tam napomknąłem - wybąkał drapiąc się zakłopotany po głowie. - Ale, to było raczej coś w stylu: "Czy twoi rodzice, nie będą kazali nam się ożenić?"
- Na jedno wychodzi - Ann machnęła lekceważąco ręką.
- Eh... - Elias opadł wgłąb kanapy. - Niech wam już będzie. Tylko, żebyście tego później nie żałowali.
- Tak, tak - mruknął Tom pod bacznym spojrzeniem tej kobiety.
Jednak...
Mimo wszystko, cały czas czułem jego wzrok na sobie. Nie przestawał mnie obserwować, przez co nie mogłem się zbytnio rozluźnić i musiałem się pilnować, żeby przypadkiem nie palnać czegoś głupiego, co mogłoby zdradzić moją pozycję.
- A... Otto, gdzie Paul? - zapytał Elias nie patrząc na mnie w ogóle. Wpatrywał się w sufit jakby miał zaraz doznać olśnienia.
- Nie wiem - wzruszyłem obojętnie ramionami. Bo, przecież nie powiem im chyba, że schował się w pokoju, nie? W przeciwieństwie do mnie, on z wyglądu ani odrobinę się nie zmienił, więc Tom mógłby go rozpoznać, a wtedy mieliśbyśmy przechlapane.
Przyjmując, że Lucas by mnie wydał, w co akurat nie wątpię.
- Kim jest Paul?- zapytała ciekawsko Ann.
- To ten drugi, o którym też ci opowiadałem. Przygarnąłem ich obu - zaśmiał się, jednak nie było w tym słychać ani krzty rozbawienia. Elias położył sobie dłoń na oczach, cały czas mając odchyloną głowę w stronę sufitu. Chyba był zmęczony.
- Ah, ten... - w salonie rozległ się przeszywający człowieka, świszczący chichot tej kobiety. Mogłaby udzielać swojego głosu w horrorach i zyskałaby pewnie miliony. - Tommi... może wyjdziemy na krótki spacerek? - chyba jeszcze słodziej zwrócić się do niego nie mogła. On w odpowiedzi przewrócił oczyma, a kiwnął głową na znak, że chcąc nie chcąc, się zgadza. Do ostatniego momentu, czyli opuszczenia salonu, nie spuszczał ze mnie wzroku, tak jak zresztą wcześniej.
Chwilę po ich wyjściu, w salonie pojawił się Lucas.
- O, gdzie byłeś? -  zapytał Elias.
- Na górze, w pokoju. Źle się czułem - odparł, patrząc na mnie zupełnie identycznie, jak Tom! Dobra, czuję presję. Jeśli chcieli to osiągnąć, to gratuluję.
- Spoko... - Elias spojrzał na zegarek na swojej ręce i zamyślił się. - Chłopaki, ja znikam na dosłownie pięć minut, bo muszę coś ważnego załatwić...
- Leć - Lucas machnął głową w stronę wyjścia i nie ruszał się z miejsca, aż do momentu, kiedy zostaliśmy w domu sami. - Chyba nic im nie powiedziałeś, co? -  odezwał się do mnie po chwili.
- Masz mnie za idiotę? - zaplotłem oburzony ręce na klatce piersiowej. Widząc jego podniesioną brew i drwiący uśmieszek, westchnąłem cierpiętniczo. - Nawet nie odpowiadaj. I tak obaj wiemy, że jesteś większym.
- Ty... - ze swoim jakże słynnym i zapewne ulubionym słowem, Lucas rzucił się na mnie. Albo raczej po mnie, z racji, że siedziałem; i chwytając mnie za rękę, pociągnął w swoją stronę. Przyznam, że byłem zaskoczony. Tyle razy już to robił, że myślałem, iż mu się to już znudziło. Ale jednak nie. Jak widać...
- Dałbyś spokój. Przestań mną miatać, jak jakąś szmacianą lalką - wymruczałem monotonnie, wpratrując się w niego tępym wzrokiem. Naprawdę, zaczynało mnie to wszystko nudzić.
- Może trochę szacunku? Znów jesteś na straconej pozycji - wysyczał mi prosto w twarz trzmając za róg koszulki. Skrzywiłem się, bo zaleciało mi jego śmierdzącym oddechem.
- Mógłbyś najpierw umyć zęby, a dopiero potem możemy o tym rozmawiać, choć myślę, że to pojęcie jest ci całkowicie nieznane i używasz go jedynie, żeby nie brzmieć całkowicie jak jakiś przygłup.
- Ty... - Lucas zmarszczył gniewnie brwi i zacisnął usta w wąską kreseczkę. Przez chwilę wpatrywał się we mnie wrogim wzrokiem i teoretycznie powinienem się go bać. No, właśnie. Teoretycznie: tak, ale w praktyce zawsze jestem górą, więc jego słowa mam głęboko w poważaniu. - Pożałujesz tego...
- Ach, tak? - zapytałem z wyczuwalną drwiną w moim głosie. - A co mi niby zrobisz?  Udusisz swoim cuchnącym oddechem? - zaśmiałem się. - Muszę cię jednak uświadomić, że przez to nie zginę, a ty tym bardziej będziesz śmierdział i odpychał ludzi.
- Zamknij się - warknął przez zaciśnięte zęby. I zrobił coś czego bym się mimo wszystko nie spodziewał. A mianowicie, chwycił mnie za krocze i mocno ścisnął! Z moich ust wyrwało się mimowolny jęk, ale nie z przyjemności! Po prostu z zaskoczenia i z bólu. On na serio jest jakiś chory.
- P-puszczaj! - chwyciłem jego  rękę, i próbowałem oderwać od tego miejsca, ale ten debil jeszcze mocniej ją zaciskał. - Puść mnie idioto!
- I kto tu jest górą? - zaśmiał się drwiąco unosząc obie brwi. Spojrzałem na niego z ogromną nienawiścią wymalowaną w oczach i ostatkiem sił warknąłem:
- Na pewno, nie ty...
______________
Huhuhu ^^ Zdrówko! :D

poniedziałek, 28 maja 2012

16. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Piątek. Wieczór.
Odkąd wróciłem z pracy, cały czas się skradam po domu, lub w ogóle nie wychodzę z pokoju. Chyba zacznę się modlić, żeby Elias wrócił szybciej. Bo inaczej umrę. Boleśnie. I nieprzyjemnie.
Aż mnie ciary przechodzą, jak tylko pomyślę, co Lucas mógłby mi zrobić. A nie wątpię w to, że on się przed niczym nie cofnie.
Zmaltretowane zwłoki zostały odnalezione w salonie... Nie wiadomo kim jest nieżyjący człowiek. Podejrzewane są dwie osoby, współlokatorzy zmarłego.Brr.
Nie zdziwiłbym się, gdyby tak mówili o mnie w wiadomościach. Lucas to psychopata.
Uchyliłem lekko drzwi od swojego pokoju i ostrożnie wyjrzałem na korytarz. Było cicho, jak makiem zasiał. Zacząłem powoli stąpać po podłodze, dosłownie na samych paluszkach uważając, żeby podłoga pode mną nie skrzypiała. Pewnie wyglądałem głupio, ale trudno. Czego nie robi się dla przetrwania?
Ze schodów udało mi się dość szybko zejść i popędziłem natychmiast do kuchni. Cholernie chciało mi się pić. Cokolwiek, nawet wody z kranu. I wyglądało na to, że właśnie owa "kranówa" musi mi wystarczyć, bo wbrew temu co mówił wcześniej Elias, zapasów jedzenia nie starczyło.
Odkręciłem oba korki, żeby uregulować temperaturę i schyliłem się. Picie z kranu szło mi raczej nieporadnie, ale cóż, nie byłem do tego wcześniej przyzwyczajony.
Nagle poczułem zaciskającą się rękę na mojej szyi. Momentalnie znieruchomiałem.
Lucas...
Zacząłem się dusić, a jeszcze woda lecąca mi na twarz wcale nie pomagała. Rękami oparłem się o zlew i próbowałem jakoś odepchnąć, ale tamten położył swoją drugą łapę na moich plecach i pchnął tak, że twarzą teraz byłem w zlewie, a woda moczyła mi włosy.
W sumie dobrze, że to nie kibel. Zawsze jakaś higiena...
Chyba nie mam naprawdę o czym myśleć w ostatnich chwilach mojego życia. Ale to podłe! Czemu ja mam tak... tak... niebohatersko umierać?! Zawsze planowałem swoją śmierć i miała ona wyglądać tak, że ratowałem komuś życie, ale sam je przez to traciłem. I wtedy by mówili, że byłem szlachetnym człowiekiem. A teraz?!
Teraz będą mówić, że umarłem będąc mokrą kurą!
I nie podoba mi się to ani odrobinę.
Zaczęły pojawiać mi się dziwne mroczki przed oczami, a nogi drżeć. Chyba śmierć się zbliżała... Boże, Elias, Tom... Ratuj mnie kto może!
~~~~
Białe światło. Gdzieś tam w oddali. Czułem... a właściwie to nic. Chyba straciłem ciało czy coś. Widziałem jedynie światełko, ale za nic nie mogłem się do niego zbliżyć.
Bill...
Bóg?! Bóg do mnie mówi?! A może, to diabeł?!
Matko, wybacz mi, że się z tobą nie pożegnałem w ostatniej chwili życia!
Bill...
Dobra, wiem, że nie byłem idealnym synem. Wyjadałem czekoladę i ogólnie wszystkie słodycze jakie były w domu, no... ale jesteś moją matką!
Albo byłaś...
W każdym razie, nie powinnaś mieć do mnie dopiero teraz o to pretensji! To niedorzeczne!
Bill...
Tak, tak, tak. Wiem. Wiem, że zużywałem ci kosmetyki, ale skoro sama nie chciałaś mi ich kupić, to jakoś sobie musiałem radzić, nie?
Bill...
Och, no. Przestań już tak powtarzać moje imię jak jakąś mantrę, czy coś. Powiedziałaś byś w końcu coś innego, a nie...
Bill...
No właśnie! Ale nie takim tonem! Nie mam już dwunastu lat! I wcale nie pyskuję, żeby nie było!
...
I nie krzyczę!
Bill...
Jeśli to piekło, to wybrali mi naprawdę irytującą karę. Ciągłe powtarzanie mojego imienia przez matkę jest okropnie męczące. A, wyspowiadałem się przez chwilą, więc dajcie mi już to rozgrzeszenie, czy coś!
I to nie moja wina, że nie otrzymałem go w chwili przed śmiercią. Bo swoją drogą, to by dziwnie wyglądało:
- Gul, gul, ghg, gul...
- Czy to wszystko?
- Ghg! Gul, brullg... gul, gul
- Panie Lucas, proszę odrobinkę mniej ściskać jego szyję, bo nie słyszę dokładnie, co mówi...
- Tak, tak.
- Gh, gul! Gul, gul, gul...
I tak dalej, i tak dalej...
Bill...
Ech... Nie wytrzymam tu nerwowo. Naprawdę, zaraz wykituję.
Hm, chyba coś mnie chwyciło za ramiona. Przyjmując, ze je jeszcze mam, bo nie widzę kompletnie nic oprócz tego oczojebnego światełka.
Bill, obudź się skurwysynu, bo tak cię trzasnę, że własna matka, cię potem nie pozna!
He?
Przysiągłbym, że nawet diabły mają choć trochę kultury. No i po cholerę, mieli by mnie bić, skoro i tak jestem tylko... oczami? Bo nic kompletnie nie czuję. Nie wliczając, tego lekkiego uścisku w miejscu, gdzie prawdopodobnie miałbym ramiona, gdybym jeszcze żył.
Jak się w tej chwili nie obudzisz, to pożałujesz!
Toż to... absurdalne! Czy mi się wydaje, czy słyszę Lucasa? Jeśli trafił ze mną do piekła, to ja na serio chcę być zniweczony. Bo już nawet ten wcześniejszy głosik powtarzający w kółko moje imię, był lepszy. No, a przynajmniej mi nie groził. Jedynie był irytujący, ale jakoś bym to jeszcze przeżył. Teoretycznie... W praktyce nigdy nie wiadomo.
Kurwa! Obudź się w tej chwili!
Nie no, ja nie mogę. Po prostu nie mogę. Dlaczego do cholery miałbym się budzić? Halo! Ja jestem oczami! Ludzie, diabły, czy kto tu w ogóle jest... Gdzie sens?! Logika?! Myślenie?!
Nagle poczułem silne uderzenie w policzek, co było nieco dziwne, bo z tego co zdąrzyłem wcześniej zauważyć...
I tak. Ten... Obudziłem się, czy coś. W każdym razie zniknęła ta otchłań, a pojawiła się za to wściekła twarz Lucasa. Jeśli by się nad tym zastanowić, to już chyba wolałem być tam.
- No, w końcu! - wykrzyknął wyrzucając ręce w górę. I tak dobrze, że nie w dół, bo pewnie by mnie znów zaczął przyduszać.
- Było mnie nie próbować mordować, to byś nie miał problemu - odparłem patrząc na niego ponuro i odwróciłem się do niego plecami.
- Zamknij mordę pyskaty dzieciaku - warknął odwracając mnie twarzą do siebie. Chciałem już mu coś odparsknąć, ale widząc to położył mi swoją wielką łapę na moich ustach. - Elias przyjechał wcześniej ze swoją siostrą i z jakimś facetem. Nie wiem, czy to twoja sprawka, ale jeśli dowiedzą się, co się tu działo, to wiedz, że nie żyjesz.
- A co? Strach cię obleciał, że dałeś się przechytrzyć komuś takiemu jak ja? - zaśmiałem się widząc jego wściekły wyraz twarzy. Na czole nawet zaczęła mu pulsować żyłka.
Swoją drogą, może moje prośby zadziałały? Co prawda z opóźnieniem, ale zawsze coś.
Podniosłem się z łóżka i zrzuciłem z siebie kołdrę, którą byłem owinięty i stanąłem przed Lucasem. - Przyznaj się, co mi zrobisz, jeśli teraz zejdę na dół i im o wszystkim opowiem?
- Akurat ci uwierzą... - prychnął przewracając oczyma.
- A dlaczego niby nie? - zaplotłem ręce na klatce piersiowej i czekałem na jego odpowiedź. Wiedziałem, że Elias jak już, to wymagałby pełnej wersji wydarzeń, a tym bardziej jak by się już dowiedział, o tym, że uprawiałem seks z Lucasem, to pewnie by mnie z tego domu wywalił na zbity pysk.
- Ty już dobrze wiesz. Nie pogrywaj ze mną, bo oboje wiemy, że nie jesteś twardzielem...
- Ty też nie - przerwałem mu uśmiechając się drwiąco.
- Nie przeginaj - wysyczał, kątem oka zauważyłem jak zaciskał co chwila dłonie w pięści.
- I tak nic mi nie zrobisz - pochyliłem się w jego stronę nie przestając się uśmiechać.
- Ty...
- Oj, znów zaczynasz? - uniosłem lewą brew do góry. - Chyba trzeba cię nauczyć mówić, bo nie znasz zbyt wielu wyrazów... - Lucas rzucił się w moja stronę, ale w ostatniej chwili zdążyłem odskoczyć z piskiem na bok, przez co on sam wylądował na łóżku. - Nad koordynacją ruchową też trzeba będzie poćwiczyć - zaśmiałem się drwiąco.
- Ty jebany... - nie dosłyszałem więcej bo uciekłem z pokoju i szybko zbiegłem po schodach do salonu.
Gdzie... No cóż, siedział Elias. Z jego siostrą. I z Tomem.
______________________
Jestem nawet dobrej myśli. Po rozmowie z pewną osobą odzyskałam weny, a także pomysł na to opowiadanie, bo przyznam szczerze, że ostatnio naprawdę zaczęło mi go brakować. Tak... może uda mi się jeszcze to trochę pociągnąć ^^ Pozdrawiam serdecznie :D

czwartek, 17 maja 2012

15. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów


W ostatniej chwili Lucas złapał mnie za rękę i szarpnął mocno w swoją stronę. Zacisnąłem oczy i zęby, żeby przypadkiem nie zawyć z bólu i na niego nie patrzeć. Przez to, że tak gwałtownie mnie chwycił, wywaliłem się.
- Teraz to już nie jesteś taki waleczny? - zapytał ze słyszalną ironią w głosie.
- Pff – parsknąłem. Niech będzie, nie mam teraz najlepszej sytuacji, no... Ale ten drań nie będzie mną rządził! Jak już ktoś ma mieć nad kimś władzę, to ja nad nim, a nie na odwrót! Siłą woli zmusiłem się do spojrzenia na tę przeklętą mordę. - Chyba śnisz, jeśli myślisz, że nie jestem taki twardy jak wcześniej.
- Doprawdy? - kucnął przede mną i na szczęście udało mi się wyszarpnąć nadgarstek. Znowu. Jakiś fetysz ma, że mnie ciągle za ręce chwyta, czy co?
- Odczep się ode mnie łaskawie, ty nieudana kopio szatana – mruknąłem pocierając rękę. Założę się, że jutro będzie pewnie cała w siniakach. Spuściłem z niego wzrok, co było chyba złym pomysłem, bo natychmiast poczułem piekący policzek. Głowę odrzuciło mi w bok, ale nie ległem całym ciałem na podłogę.
- Zacznij się do mnie zwracać z szacunkiem, to MOŻE pogadamy nieco milej. - Westchnąłem cicho i przyłożyłem sobie dłoń do policzka spoglądając na sufit. Jeśli ktoś tam na górze istnieje, to byłoby dobrze, gdyby przysłał mi teraz jakąś pomoc.
- Idź do szpitala psychiatrycznego, bo kogoś im brakuje – odpyskowałem obserwując jak na jego twarzy pojawia się gniewny grymas. Tak, tak. Pomijając to, że praktycznie cały czas wygląda jakby był wkurzony, to teraz się zdenerwował jeszcze bardziej. Jest źle. Bardzo źle. W ostatniej chwili uchyliłem się przed kolejnym ciosem z jego strony. Nie no, naprawdę jest bardzo agresywny. - Jesteś idiotą, leżącego się nie bije.
- Siedzisz, nie leżysz... I nawet nie próbuj – dodał, gdy zobaczył, że mam zamiar się cały wyłożyć na podłodze.
- Co z tego? I tak byłem pozycji półleżącej, półsiedzącej, więc nie masz prawa mnie bić. Ba! Ty w ogóle nie masz prawa mnie bić! Jesteś chory psychicznie i...
- Zamknij mordę, dzieciaku – pchnął mnie butem. Wprawdzie nie kopnął, ale te „pchnięcia” z jego strony, takie delikatne, to nie są.
- Jesteś niewiele starszy ode mnie. Uspokoiłbyś się, a nie cały czas mnie nękasz. Życia nie masz? A no tak. Niby jakim cudem w ogóle miałbyś mieć co robić, skoro tylko się dupczysz na prawo i lewo. Może od razu zostań męską dziwką, co? Wszystko byłoby takie same, tylko za seks pobierałbyś jeszcze opłaty. Bo i tak niewiele ci brakuje...
- Przestań tyle gadać! - Oho, pan nic-mnie-kurwa-nie-obchodzisz-ale-i-tak-chcę-cię-mieć się zezłościł.
- Zrób sobie meliskę, to może się uspokoisz – ciągnąłem dalej niezrażony. - Chociaż, żeby się uspokoić, to musiałbyś mieć mózg, czy chociaż szare komórki, które jeszcze używasz, aaale jak wszyscy wiedzą, ty myślisz przyrodzeniem, więc... - westchnąłem głęboko. - ...nawet kochana meliska ci nie pomoże. Jesteś stracony...
- Ty... - chwycił mnie za koszulkę pod szyją i podniósł do góry. Dobra, to mnie odrobinę przeraziło, bo trzeba mieć w sobie trochę siły, żeby jakiegokolwiek człowieka tak podnieść, a ja... cóż, trochę ważę. Niewiele, ale zawsze coś. Chociaż teraz wolałbym być jakimś spasionym facetem z wielką nadwagą.
- Wiesz, w sumie to się nawet na męską dziwkę nie nadajesz. No, bo w końcu, kto by cię chciał? Zamiast zbierać kasę, to musiałbyś płacić ludziom, żeby chociaż chcieli na ciebie spojrzeć. Bo ty nawet seksu uprawiać nie umiesz... - och, no dobra. Jestem chyba samobójcą, że mówię mu to prosto w twarz, kiedy jeszcze trzyma mnie za koszulę i dyndam sobie nad podłogą jakieś parę centymetrów. - No, i spójrz prawdzie w oczy. Jesteś mizerny, nawet mięśni jako takich nie masz. I cały czas powtarzasz tylko: „Ty..., ty...” . Wiesz, że naprawdę jest wiele innych słów niż tylko to? - cholera! Może mi ktoś zamknąć jadaczkę?! Ja się tu skazuję na bolesną śmierć z jego strony! - Chyba jednak nie. Nie dziwię ci się nawet. Na jakiekolwiek rady reagujesz agresją. I pewnie jesteś prawiczkiem jeśli chodzi o zdobycie dziewczyn, co? Nie zaprzeczaj nawet, ja to wiem. Widać na odległość, że bardziej ciągnie cię do facetów, bo myślisz, że w ten sposób się dowartościowujesz, ale gówno wiesz. Jesteś tylko marnym wrakiem człowieka, który niczego nie potrafi zrobić i u, którego cały czas objawia się przemoc. Lecz się, chociaż wątpię, czy to cokolwiek pomoże... - czułem jak jego pięści z każdym moim słowem, zaciskają się coraz bardziej. Słyszałem jak oddech mu przyspiesza i raczej nie z radości, czy podniecenia. Stwierdziłem, że powiedziałem już wystarczająco dużo, więc zamilkłem wpatrując się mu prosto w oczy.
- Zdajesz sobie sprawę, że już nie żyjesz? - wysyczał to niezbyt miłym tonem. Przełknąłem ślinę i powoli pokiwałem głową. Przyznam, że sam wypowiedziałem w jego kierunku o wiele za dużo złych słów, ale nie mogłem się powstrzymać. Jeśli jest jakikolwiek moment, w którym mogę na nim górować, to go wykorzystam. Bez względu na konsekwencje. - Skoro tak... to pewnie domyślasz się, co zamierzam zrobić?
- Nie zrobisz tego – patrząc mu dzielnie prosto w oczy, zacząłem się lekko uśmiechać. - Ludzie mogliby coś pomyśleć, gdybym nazajutrz przyszedł poobijany, czyż nie? - Lucas spojrzał na mnie wrogo, ale puścił. Od razu zacząłem prostować koszulkę i otrzepywać ją, jakby z jego dotyku.
- Do piątku... - wymruczał cicho, wychodząc z kuchni. Odetchnąłem z ulgą.
- Mało brakowało – sięgnąłem do lodówki, ale nie widząc w niej nic interesującego odwróciłem się na pięcie i także wyszedłem z pomieszczenia. Skierowałem się do swojego przytulnego pokoju. Rzuciłem jeszcze spojrzenie na zegar wiszący w korytarzu i znieruchomiałem z zaskoczenia. Spędziliśmy w kuchni, aż trzy godziny! Nawet nie wiem jakim cudem czas tak szybko zleciał. Otrząsnąłem się z zamyślenia i ponownie ruszyłem po schodach do pokoju. Jako, że był już wieczór, zdecydowałem wziąć już tylko prysznic, przygotować się do jutra i pójść spać. Co by nie być nazajutrz zmęczonym.

***

(Tom)

Szczerze mówiąc, byłem załamany. Nie chciałem dziecka, tylko Billa. Billa do jasnej cholery! Jedynie raz mi się coś w życiu udało i było to osiągnięcie tej wysokiej rangi wojsku, ale do tego raczej sam się zmusiłem. Bez odrobiny zadowolenia wypełniałem te wszystkie zadania, ćwiczyłem się w walce... Tylko, żeby po latach spotkać skurwioną matkę i dowiedzieć się, że pieprzyłem własnego brata. Bliźniaka. Raz, co prawda, ale to nie zmienia faktu, że to zrobiłem. I co gorsza, nie czuję kompletnie żadnych wyrzutów sumienia, a chcę go jeszcze.
Jakbym nie mógł być normalnym człowiekiem... Bo przecież, to za dużo! No, jak ja śmiem tego w ogóle wymagać... Brak słów.
Siedziałem w samochodzie obok Gustava, który co chwilę podawał nazwę jakiegoś miasta, miejscowości, gdzie ewentualnie moglibyśmy podjechać i ich poszukać, a ja jedynie wzruszałem obojętnie ramionami. Chyba straciłem już nadzieję.

W sumie, jeśliby chodziło o to wcześniejsze, to pragnąłem tylko powierzchownego Billa. Zauroczyłem się jego ciałem, ale nie charakterem. Bo, tak właściwie, to ja go kompletnie nie znam! Uprawialiśmy seks – ok. Jest moim bratem bliźniakiem – ok. Ale i tak go nie znam.

Po chwili moja komórka zaczęła wibrować. Niechętnie spojrzałem na ekran, na którym wyświetlało się to jedno imię: „Ann”, którego już chyba zaczynałem mieć powoli dość.

Chyba, bo nie jestem pewien jak jest naprawdę. Popadam w paranoję.

Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.
- Halo? - mruknąłem posępnie. Prawdopodobnie jeszcze nigdy nie miałem tak zepsutego humoru.
- Hej, Tom! Co byś powiedział na to, żebyśmy się już spotkali? Wiem, że mówiłam wcześniej, iż spotkamy się dopiero jakoś później, ale, że przyjeżdża do mnie brat, to może byś się z nim zapoznał?- Co rozumiesz pod pojęciem „już”? Mam natychmiast do ciebie jechać?
-
Oh, Tom... Rozchmurz się trochę! - przysięgam, że mam ochotę się z nią spotkać tylko i wyłącznie po to, żeby zepsuć jej humor. Skoro ja nie jestem wesoły, to inni jakoś by to mogli uszanować i się nie wtrącać ze swoją radością, do mojego życia. - Jeśli by to dla ciebie nie było większym kłopotem, to tak. Mój brat nie może się ciebie doczekać. Wiesz... strasznie się o mnie troszczy, jeśli chodzi o moje zdrowie, czy coś... Tak więc, przyjedziesz? - westchnąłem cicho i spojrzałem na Gustava, który uważnie wpatrywał się w drogę. Jakiś specjalnie dużych wyborów nie mam. Albo pojechać do niej, albo jeszcze przez jakiś czas szukać bezsensownie tej dwójki uciekinierów.
- Gustav, zawracamy – mruknąłem, a w słuchawce usłyszałem pisk radości tejże kobiety. Gdybym się wtedy opanował, czy choć trochę myślał i uważał przed tym, żeby nie trafić w te nieodpowiednie wejście... Tak, może życie byłoby prostsze.
- Czemu? Gdzie? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Z powrotem, tam gdzie był wtedy ten szpital. - głupio przyznać, że nie znam adresu jej domu. No, ale powinni mi powiedzieć, gdzie mieszka, nie? Ewentualnie, spróbuję ją jakoś tam złapać jak będzie na dyżurze, czy coś. Gustav pokiwał tylko głową, nie pytając się o nic i wykonał odpowiedni manewr. Już po chwili wracaliśmy. Oparłem się czołem o szybę i patrzyłem na mijający krajobraz. Obym nie żałował tego jeszcze bardziej, niż już to robię. Oby...

***

(Bill)

Obudziłem się całkowicie wypoczęty. Nawet z uśmiechem na ustach. Niemal w podskokach pobiegłem już ubrany do kuchni. Chyba, to co wczoraj zrobiłem, napawało mnie tak wielkim, radosnym humorem. A na dodatek Lucas nie może mi nic zrobić! Życie w tej chwili jest piękne!
Pogwizdując sobie pod nosem, smarowałem chleb masłem do, którego dodałem tylko sałaty, bo ona jakoś jedynie interesująco wyglądała spośród tego wszystkiego, co się znajdowało w lodówce.
Wziąłem talerz z ową kanapką i usiadłem przy stole, przy którym wczoraj tak wiele się wydarzyło. Na samą myśl, uśmiech malował mi się na twarzy.
Obserwowałem jak powoli wskazówki zegara krążą sobie w kółko pokazując, że czas leci. Ale dzisiaj jakoś tak wolniej.
Jako, że jeszcze dość sporo czasu mi zostało do rozpoczęcia godzin pracy, zdecydowałem się pójść do niej piechotą. Przynajmniej wyjdzie mi to na zdrowie, a i istnieje większa szansa, że nie natknę się na Lucasa. Bo i tak wolę go unikać, jakkolwiek by moja sytuacja nie układała się pomyślnie. Jemu nie można ufać. I tyle.
Spacerowałem powoli po chodniku rozkoszując się porannymi promieniami słonecznymi i świeżym powietrzem. Uśmiech ani przez chwilę nie zszedł mi z twarzy.
Po prostu uwielbiam tak się zachowywać! Znaczy, spacerować o poranku. To, w pewien sposób dodawało mi energii na dalszą część dnia. Poza tym, wszystko tak ładnie wyglądało... I co najważniejsze, w ten sposób choć odrobinę mam tę część swojego wcześniejszego życia, które zwykłem spędzać z matką.

Przyznam, że nie wiem ile spędziłem idąc do pracy, ale kiedy dotarłem, przed drzwiami stała już Agnes. Uśmiechnęła się na mój widok, a ja to odwzajemniłem.
- Hej, Otto? Co tak wcześnie? - zapytała, kiedy już weszliśmy do wnętrza budynku.
- Postanowiłem się przespacerować do pracy, a że nie wiedziałem ile by mi to zajęło, to wyszedłem jakoś... rano – wyszczerzyłem się, a ona się zaśmiała spoglądając na zegarek.
- Masz jeszcze godzinę do rozpoczęcia, ale jak chcesz, to możesz mi pomóc przy robocie. Później będziemy mieli więcej czasu, jak się już z tym uporamy.
- Nie ma sprawy!
- A tak w ogóle, co sprawiło, że jesteś taki radosny? - spytała zainteresowana.
- Niech to będzie moją tajemnicą – uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, a blondynka pokiwała z rozbawieniem głową.


Moi Drodzy, przyznam szczerze, że to opowidanie chyli się już ku końcowi. Nie wiem ile jeszcze będzie rodziałów, jeden, dwa, trzy... Nie mam pojęcia. Ale dziękuję Wam wszystkim za komentarze i za to, że to jesteście. I przepraszam, że ponownie nie trzymam się regularnego dodawania odcinków. Nawet nie potrafię przewidzieć kiedy znowu napiszę, po  prostu wena na to opowiadanie mi ucieka.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia, nocy... Wszystkiego.

sobota, 5 maja 2012

14. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Przepraszam. Miałam się trzymać regularnego dodawania odcinków, ale... jak widać nie wypaliło. Za każdym razem, kiedy siadałam do pisania, wszystko wylatywało mi z głowy. Totalny brak weny. Mam jednak nadzieję, że się nie zraziliście.
Sam sposób pisania się teraz nieco zmienił, bo będzie z perspektywy Billa. Aczkolwiek, w zależności czy chcecie, może być także pisana perspektywa Toma. Mi tam wszystko pasuje ^^
Pozdrawiam i zapraszam do czytania :D (i komentowania xD)


Od dłuższego czasu, poważnie się zastanawiam nad sensem swego życia. W zasadzie jeszcze nie tak dawno, wiodłem żywot normalnego nastolatka. A tu nagle każą mi być w wojsku. Dziwne, że nikomu z moich rówieśników się to nie przytrafiło... no, przynajmniej o niczym takim nie słyszałem.
Tyle dobrego, że jednak udało mi się odzyskać wolność. Tylko za jaką cenę?
W ciągu niespełna dwóch tygodni – uprawiałem seks z generałem; straciłem włosy; poznałem Lucasa, który okazał się być kompletnym psychicznym idiotą; zawarłem znajomość z Eliasem, u którego aktualnie mieszkam; mam pracę i zdążyłem się naćpać.
A gdybym bym normalnym nastolatkiem? Chodziłbym do szkoły, ot cała historia.
Najgorsze jest jednak to, że nie utrzymuję żadnego kontaktu z mamą. Telefonu nie mam z wiadomych przyczyn, a i numeru do domu nie pamiętam.
Choć to nie moja wina! Jestem tylko odrobinkę nierozgarnięty. Malutką ociupinkę.
No, a aktualnie jestem wraz z Lucasem, wieziony do pracy przez Eliasa.
W zasadzie, moja sytuacja mimo wszystko, jest całkiem niezła. Pomijając to, że do tego idioty straciłem resztki szacunku i jest on zwykłą psychiczną świnią.
- Trzymaj się – powiedział Elias, kiedy zatrzymaliśmy się przed moją nową pracą. Dobrze, że pozwolili mi przyjść dopiero tydzień później, bo po tym jak Lucas sobie agresji nie szczędził, byłem mocno obolały.
W odpowiedzi tylko pokiwałem głową i przełknąłem ślinę. - Nie bądź taki wystraszony, przyjadę koło 18, bo wtedy kończysz. - Zmusiłem się do uśmiechu i wysiadłem z samochodu, a ten od razu z piskiem odjechał. Zadarłem głowę wysoko, do góry patrząc na budynek. Niby byłem już tu raz, ale... No cóż, czułem się trochę zestresowany. Nawet sytuacje z Lucasem wyleciały mi kompletnie z głowy.

Drżącymi dłońmi poprawiłem perukę i ruszyłem w stronę mojego nowego miejsca pracy. Przez cały czas serce tak mocno kołatało mi w piersi, że się niemal zacząłem obawiać, czy przypadkiem zawału nie dostanę.
Pchnąłem drzwi i już po chwili znajdowałem się w pomieszczeniu. Przywitał mnie sympatyczny uśmiech sekretarki i odrobinkę się uspokoiłem, co nie wykluczało jednak szaleńczego tempa bicia mego serca. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w jej stronę. Nie wiem, jak teraz wyglądałem, ale podejrzewam, że blady byłem.
Nawet nie zdążyłem się przedstawić kiedy dłonią wskazała na krzesło obok siebie i z przyjemnym dla uszu głosem, oznajmiła, że odtąd będę pracował u jej boku. Sam wykrzywiłem twarz w jakimś dziwnym, radosnym grymasie i opadłem na swoje nowe miejsce. To wszystko było przerażające. Jak w tak krótkim czasie, życie może się, aż tak gwałtownie zmieniać?
Owa praca, o czym wcześniej nie wspomniałem, to agencja modelingu – byłem, więc niemało zdziwiony, gdy mnie tu zatrudniono. Ale cieszę się. Moim największym marzeniem było zostanie modelem, a tak? Może mi się nawet uda.
Ogólnie, to dzień minął mi naprawdę szybko. Od owej kobiety dowiedziałem się, że w tej agencji pracuje już blisko dwa lata, nazywa się Agnes i ma bliską przyjaciółkę – Ann, która obecnie jest w innej części tego kraju. Całkiem miło mi się z nią gadało i czas właściwie dlatego tak szybko zleciał. Czułem, że zyskuję nową przyjaźń.
Agnes zaproponowała mi, że odwiezie mnie do domu. Wprawdzie nie znałem dokładnie nazwy uliczki, na której teraz mieszkam... Dobra, pff... Nie wiem w ogóle, gdzie mieszkam, ale to można pominąć. W każdym razie, jakoś mnie dowiozła, trudno było bo wskazywałem różne kierunki, ale udało się!
Pożegnałem się z nią i z uśmiechem na ustach, skierowałem się w stronę domu, do którego prowadziła ścieżka z malutkich kamyków. Elias całkiem nieźle się ustawił, choć to dziwne, żeby dla jednej osoby było takie duże mieszkanie. No, ale się nie czepiam! Żeby nie było...
Ku mojemu zdziwieniu, drzwi były otwarte, więc niepewnie wszedłem do środka. Pierwsze, co mi przychodziło do głowy, to to, że ktoś się włamał. Ale wszystko wyglądało, jak wcześniej.
Poszedłem w stronę kuchni, gdzie siedział Elias z Lukasem i obaj wpatrywali się w trzymane przez nich gazety. Żaden mnie nie zauważył, a ja nie robiłem nic innego tylko stałem jak jakiś kołek w drzwiach. Przenosiłem spojrzenie to z jednego, to z drugiego, aż dostałem oczopląsu i musiałem gwałtownie zamrugać. Westchnąłem cicho i dopiero wtedy z otumania wyrwał się Elias.
- O... Otto, już wróciłeś? - zapytał głupio, a ja posłałem mu dziwne spojrzenie spod uniesionej brwi. To, akurat było chyba jasne, skoro stałem przed nim z krwi i kości. No, chyba, że ja, to nie ja. To można by wtedy dyskutować, ale...
- Jak było? - Lucas się odezwał pytającym tonem. Pomijając to, że w owym tonie pobrzmiewała jeszcze jakaś nutka kpiny, szyderstwa, ironii, złości? Taaak tylko spytał. I nawet na mnie nie spojrzał, tylko se przewrócił kolejną stronę.
- A nieźle – odparłem zasiadając obok Eliasa i nie patrząc na niego. Skoro tak bardzo chce udawać jaki to jest super, to świetnie. Nie będę gorszy. Chociaż ręka niesamowicie mnie świerzbiła, żeby tylko walnąć go w tę, jakże cudowną twarz.
- Hm... - mruknął cicho Elias. Spojrzałem na niego pytająco. - Ja... hm... - i znów się zamyślił. Popatrzył na mnie jakimś takim nieprzytomnym wzrokiem i zrobił jakąś dziwną minę. - Czekaj... - zacisnął oczy i wziął głęboki wdech, a potem głośno wypuścił powietrze z ust. Opuścił gazetę na stół i z lekkim niepokojem powiedział: - Dzisiaj jest poniedziałek... Ósmy maja mianowicie... ale, powiedz proszę, że nie jest godzina dziewiętnasta, co? - wpatrywał się we mnie jakbym miał mu właśnie oznajmić jakąś super wiadomość, od której zależą losy świata. Zerknąłem szybko na zegarek, a potem na niego, i znów na zegar. Nie wskazywał dziewiętnastej, owszem. Dwudziesta była... Nie omieszkałem mu tego nievpowiedzieć, co skwitował głośnym syknięciem i walnął się dłonią w czoło. A potem legł twarzą prosto w stół. No, takie zachowanie bynajmniej nie było normalne, ale w sumie, co się dziwić? Ludzie zawsze mają jakieś odpały. - Cholera... cholera, cholera, cholera... - zaczął kręcić głową na boki, nie odrywając wciąż twarzy od mebla. - Sorki, że zapomniałem cię odebrać, ale ten... no, gdzie ja zostawiłem telefon?! - zerwał się na nogi tak gwałtownie, że krzesło opadło z hukiem na podłogę. I chwilę później nie było go już w pomieszczeniu. Kiedy Lucas się zorientował, że jesteśmy sami, odłożył gazetę.

- „A nieźle” - powtórzył moje wcześniejsze słowa. - Dałeś komuś dupy, że tak ci miło było w pierwszy dzień pracy? - parsknąłem ze złością i odparłem nie wiele milej:
- A tobie nikt od tygodnia nie chciał dać, co? Pewnie dlatego jesteś taki rozzłoszczony – zmrużyłem oczy z satysfakcją przyglądając się jak na jego twarzy powstaje dziwny grymas.
- Przynajmniej nie jęczę jak jakieś dziwki spod latarki.
- Przynajmniej nie biję ludzi, tylko dlatego, że ich nie podniecam.
- Nie biję ludzi!
- Tak, bo ja nie jestem człowiekiem, tylko jakimś pieprzonym jednorożcem – odparłem z ironią. - Opanuj się gimbusie.
- Nie wyzywaj mnie!
- To na mnie nie krzycz!
- Nie robiłbym tego gdybym miał powód!
- To go sobie wsadź głęboko gdzieś! Mnie on nie obchodzi!
- Ach! Czyżby? - pochylił się niebezpiecznie w moją stronę i chwycił mocno, jedną dłonią mój podbródek zmuszając bym patrzył mu prosto w oczy, co wcześniej robiłem, ale nie z tak bliska. Zawsze pozostawała przeszkoda, w postaci stołu, a teraz... cóż, mebel nie ma chyba aktualnie większego znaczenia. Czułem na wargach jego sflaczały oddech i brzydziło mnie to. Z obrzydzeniem chwyciłem go za nadgarstek próbując odczepić ode mnie, ale on jeszcze tylko mocniej go zacisnął. Do oczu napłynęły mi łzy. Z bólu i z nieporadności. - I będziesz teraz ryczał?
- Chyba cię coś naprawdę popierdoliło. Odczep się ode mnie pedale! - warknąłem w jego stronę, co było jednak odrobinę trudne, ale... no, nie będę się łamał, no!
- Przestaniesz... mnie... w... końcu.... wyzywać?- wycharczał te parę słów, niczym jakiś buldog, któremu pysk się całkowicie zaślinił i nic nie mógł na to poradzić.
- Pff! - parsknąłem i na szczęście udało mi się uwolnić od jego bezwzględnej ręki. Chociaż, to on raczej jest jak już bezwzględny, a ręka jest jedynie pod jego działaniem, więc jakby ją odciąć, to by była całkiem miła.
... Nie tędy droga, nie tędy droga.
- Obrzydzenie mnie bierze jak na ciebie patrzę – stwierdził łapiąc moje nadgarstki i przyciskając je do stołu. Ok, to już nieco niewygodna pozycja, bo niemal na owym meblu leżałem, z wypiętym tyłkiem. Ale nie dam sobie w kaszę dmuchać, ot co!
- Twoje czyny wskazują na coś innego. Gdyby tak było, to byś się brzydził mnie dotknąć, a jest wręcz przeciwnie - stwierdziłem z chytrym uśmieszkiem. Co z tego, że moje położenie było mało korzystne?
- Zamilcz – warknął. Oho, komuś tu brakuje chyba riposty.
- Jesteś niewyżyty seksualnie, co? - ciągnąłem dalej z głupim uśmiechem na twarzy. - Brakuje ci erotycznych doznać i nie masz jak sobie dogodzić. Oj biedny... - zachichotałem cicho, obserwując jak furia na jego twarzy staje się coraz wyraźniejsza. - ... A ja jestem taki okropny, bo nie chcę ci dać.
- Ty... - wstał gwałtownie, nie puszczając mnie jednak.
- Obaj wiemy, że mnie pragniesz – podciągnąłem się lekko w jego stronę, przybliżając swoją twarz do jego. - I taka szkoda, że przez swoje podniecenie nie widzisz co robisz...
- Ty... - zacisnął jeszcze mocniej dłonie na moich nadgarstkach, ale zignorowałem ból.
- A byłoby ci tak miło. Pomyśl co byś zrobił, gdybym ci tylko teraz uległ... – zmieniłem ton na zmysłowy i wyszarpnąłem jedną rękę. On jednak zdawał się tym nie przejmować. Powędrowałem dłonią do jego krocza i lekko ścisnąłem. Usłyszałem ciche westchnięcie i mimowolnie na moich ustach pojawił się szatański uśmiech. Podniosłem się z łatwością ze stołu, gdy puścił moje nadgarstki. Jednak nie uciekłem. Jak zabawa, to zabawa. Przełożyłem nogi przez stół, tak, że teraz siedziałem przed nim w rozkroku. - Pomyśl, co by było, gdybyś wtedy nie uległ pokusie... - jedną dłoń wsunąłem pod jego koszulkę wędrując go jego sutków, by wzmocnić doznania, drugą natomiast powoli wsunąłem w jego bokserki i dotknąłem męskości. Lucas przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu. Przyciągnąłem go do siebie i zacząłem powoli ssać skórę jego szyi. Oddech mu przyspieszył. - Gdybyś tylko mógł mnie zaciągnąć do łóżka...
- Oh! Nie gadaj tyle! - wyjęczał, gdy zacząłem stymulować mu męskość. Nie przejmowałem się tym, że Elias w każdej chwili może tu wpaść, bo przecież nie wyszedł...
Pchnąłem Lucasa na ścianę i jeszcze bardziej zacząłem go podniecać - szczypałem raz po raz sutki, dłonią poruszałem coraz szybciej, mocniej, a szyję już lekko przygryzałem.
- Gdybyś tylko mógł... - mruknąłem i, gdy wyczułem, że już niedługo dojdzie, z szatańskim uśmiechem oderwałem się od niego i cofnąłem kilka kroków. - Gdybyś tylko mógł... - pokręciłem głową.

To był w sumie niezły widok. Zarumienione policzki, zamglone spojrzenie, namiocik w spodniach , drżące nogi... I już wiedziałem, że jestem górą. Wygrałem, bo umiem nim manipulować.
A to napawało mnie dumą.
- Ty chyba... - wziął głęboki wdech. - ...chyba nie zamierzasz mnie tak zostawić?! - zaśmiałem się szyderczo i wsadziłem ręce do kieszeni w spodniach. Przechyliłem lekko głowę w bok i z zainteresowaniem obserwowałem jak Lucas się jeszcze bardziej rumieni. Ha! Widziałem jak kropelki potu spływały mu po czole i wiedziałem, że naprawdę miał teraz wielką ochotę sobie dogodzić.
- Naprawdę sądzisz, że ze mną wygrasz? I radzę ci tego nie robić – dodałem, gdy zobaczyłem jak powoli wkłada sobie rękę do portek. Napawało mnie to obrzydzeniem, choć nie tak dawno, sam dopuściłem się czegoś więcej. - ... Elias chyba nie będzie zadowolony jak pobrudzisz mu podłogę, co? - Lucas prychnął gniewnie, ale oddalił rękę od spodni. I zapewne właśnie chciał mnie zabić wzrokiem. Wyglądał trochę jak wkurzony bandzior.

Podszedłem do niego tak blisko, że stykaliśmy się czubkami nosów. Nie wyjąłem jednak rąk z kieszeni. Zmrużyłem lekko oczy i muskając lekko jego wargi swoimi – zapytałem: - Naprawdę myślałeś, że ze mną będzie tak łatwo? Że wygrasz? - uniosłem lewą brew, lecz nie oczekiwałem odpowiedzi. Widziałem w jego oczach pożądanie. Wiem, że chciałby mnie teraz mieć, ale... nie da rady. On nie da rady.
- Przestań...
- Co? - o ile było to jeszcze możliwe, zbliżyłem się do niego jeszcze bardziej.
- ...Mną manipulować! - warknął i zacisnął mocno zęby. Wyjąłem jedną rękę z kieszeni i wsunąłem mu pod koszulkę zaczynając muskać palcami jego brzuch. Czułem jak oddech mu przyspieszył i siłą woli powstrzymywałem się, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem. To, jak na mnie reagował, było wręcz komiczne!
- Przecież nic nie robię... nic, czego byś nie chciał – jęknął, gdy zahaczyłem dłonią o sutek i lekko go ścisnąłem. Nasze wargi cały czas się o siebie ocierały, a oddechy ze sobą mieszały. Posłał mi chyba najgroźniejsze spojrzenie na jakie go było stać lecz wiedziałem, że jest mu dobrze. W ostatniej chwili odskoczyłem, gdy usłyszałem kroki. Jak można było się domyślić - Eliasa.
Zlustrowałem od góry do dołu Lucasa i zachichotałem cicho. Jestem niegrzeczny. Ooo tak.

Usiadłem szybko z powrotem na swoim miejscu przy stole udając, że nic się nie stało, a on zrobił to samo, choć widziałem teraz, że chciał mnie ostro... przerżnąć?
W sumie, nic nowego.
Po chwili, tak jak przewidziałem, do kuchni wbiegł Elias.
- Słuchajcie, muszę na tydzień pojechać do swojej matki, więc będziecie mieli dom pod opieką. Jakby co, żarcie jest w lodówce, klucze macie, więc nie powinno być żadnych problemów – powiedział szybko na jednym wdechu. - Samochód wam zostawiam, bo tam zawiezie mnie kumpel, więc do zobaczenia! - i tyle go widziałem. Potem usłyszałem jeszcze huk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych i cisza.
Przeniosłem wzrok na Lucasa i przełknąłem z niepokojem ślinę. Patrzył się na mnie bowiem z chęcią morderstwa, czy chociaż zrobienia mi bolesnej krzywdy.

Ooops.
W jednej chwili straciłem całą pewność siebie. Nie jest dobrze. I tym razem to on się ironicznie uśmiechał. Pochylił się nad stołem w moją stronę i zapytał:
- Teraz to role się zamieniły, co?
Nie jest dobrze. Nie jest dobrze. Nie jest dobrze.

Jest źle! BARDZO ŹLE!
Zerwałem się szybko z krzesła i wybiegłem z kuchni. A przynajmniej próbowałem.



I jeszcze jedno małe wtrącenie: jeśli jest coś, a na pewno jest, co być może przeszkadza Wam w czytaniu, to piszcie.  Bo krytyka by mi się przydała. Serio ^^
I jeszcze raz pozdrawiam :D

niedziela, 15 kwietnia 2012

13. Katastoficzne żywota dwojga Kaulitzów


- Wczoraj wydawałeś się nieco milszy.

- Odpuść sobie- odmruknął i nakrył się kołdrą, która wcześniej była lekko skopana w rogu łóżka. Przez chwilę panował spokój i przymknął oczy, by znów zasnąć. Lecz nagle Lucas chwycił go mocno za ramiona i odwrócił na plecy. Sam usiadł mu na udach i ciągle go trzymając pochylił się w stronę jego twarzy.

- Mogę w końcu wiedzieć, o co ci chodzi?- niemalże wysyczał te słowa patrząc prosto w rozszerzone oczy Billa.- Przestaniesz się w końcu zachowywać jak jakaś obrażona cnotka?!
- Daj... mi... spokój- wypowiedzieć każde słowo, to był dla niego trud. Lucas, mimo wszystko, strasznie utrudniał mu oddychanie. W oczach stanęły mu łzy. Bał się bowiem tego, co on mu może zrobić. Przecież jest nieobliczalny! Kto wie, czy go teraz nie... zgwałci? Bill zacisnął zęby i swoimi rękoma próbował odczepić jego, od swych ramion, które były nielitościwie ściskane. Na nic się jednak zdał jego trud. W oczach Lucasa dostrzegł furię. Złapał on tym razem jego nadgarstki i jeszcze mocniej przycisnął do materaca.
- Co ci znowu nie pasuje?!- warknął.- I czego ryczysz?!- strzelił go w twarz. Siła uderzenia była tak mocna, że odwróciła mu twarz w drugą stronę. Bill przełknął głośno ślinę i próbował powstrzymać łzy wypływające mu z oczu, jednak na nic. Wydawało mu się, że wreszcie będzie spokój kiedy jego napastnik zszedł z łóżka.

Nadaremne jednak były krzyki, błagania i płacz. W obliczu frustracji i gniewu, nie zwraca się bowiem uwagi na coś takiego. Lucas pociągnąwszy Billa za rękę, zrzucił go z łóżka na podłogę, gdzie brutalnie zaczął go kopać. Chłopak próbował się bronić, zasłaniać rękoma, kulić... Jednak ciosy, które padały raz za razem, były nader częste, by się przed nimi uchronić. Nie było już miejsca na słowa. Ból, rozprzestrzeniający się po całym ciele, był przeogromnie palący. Metaliczny zapach krwi już go nawet nie zaskoczył.

Po chwili skończyły się uderzenia. Bill ostatkiem sił, zmusił się do otworzenia oczu i spojrzenia na Lucasa. Natychmiast wypłynęły z nich łzy lecz nie to było jednak ważne. Tylko ten żal... To nieme pytanie: dlaczego? Napastnik jego zdawał się dość dobrze zrozumieć przesłanie tegoż jakże żałosnego spojrzenia.
- Zapamiętaj sobie jedno...- ukucnął przy nim i chwycił go mocno za brodę, zmuszając, by na niego spojrzał.- ...mnie się nie ignoruje.- Okno zatrzasnęło się z hukiem, jakby dla podkreślenia jego słów. Jednak ten głos... Bill nie rozumiał. Czuł tylko i wyłącznie ból. Zastępował on logiczne myślenie. Jednakże, to jedno zdanie nie zostało wypowiedziane głosem człowieka mu znanego, przyjaciela. Przerażenie powoli opanowywało jego ciało, na równi staczając bitwę z bólem.

To powiedział potwór.
Lucas pochylił się i ze znaną już Billowi brutalnością, wpił się w jego wargi. Nieodwzajemniony jednak przez cierpiącego chłopaka, pocałunek nie trwał długo. Zemdlał.

Jasnowłosy podniósł się i splunął na niego. Pokręcił głową, jakby nie mogąc uwierzyć w to co zrobił i skierował się w stronę drzwi.

Gdyby tylko wiedział, że zostając przy Billu, miałby jeszcze szanse na przebaczenie...



Powoli mijały sekundy, minuty, aż wreszcie godziny. Nie było zegara, który wydawałby charakterystyczne dla siebie dźwięki. Nie było telewizora, którego szum zagłuszałby odgłosy miasta. Nie było matki, która z miłością do swojego dziecka, przygotowywałaby mu zwykłego omleta, wiedząc jednak, że sprawi mu tym wielką przyjemność. Był tylko jeden człowiek. Ten, którego dzieciństwo było niezwykle przyjemne i pełne troski, a czyjego młodość niemal zaprowadziła do bram śmierci.

Cichy trzask drzwi. Okrzyk zaskoczenia i jednocześnie przerażenia. Szybkie kroki i nawoływania. Poczuł, że ktoś nim trzęsie, za ramię.

Zdecydował. Otworzył oczy, co było niemal podpisaniem stworzonej przez siebie przysięgi. Od tej chwili, nie będzie już Billem. Nie będzie słabym, bezużytecznym dzieckiem. Teraz bowiem jest mężczyzną. Mężczyzną imieniem Otto.

Zaśmiał się złowieszczo, co jednak zabrzmiało jak zwykły charkot, ale nie przejął się tym.

Od tej chwili już nikt... Nikt nie będzie nim rządził. On jest panem własnego życia.

- Otto? Słyszysz mnie?- głos jakby z oddali, ale jednak całkiem blisko niego. Skierował spojrzenie na Eliasa, który usilnie próbował przywrócić go do przytomności i zaabsorbowany swoim poczynaniem, nie zauważył nawet, że już się obudził.
Oparł się na lewej ręce i próbował podnieść, jednak czując ogromny ból w okolicach podbrzusza, zaprzestał tego. Elias widząc jego poczynania, dość nieporadnie, ale jednak- podniósł go i położył delikatnie na łóżku. Z przerażeniem wymalowanym na twarzy, pobiegł szybko do łazienki. Zmoczywszy tam ręcznik wodą zimną, powrócił do pokoju i położywszy tenże opatrunek na czole rannego, powrócił do wcześniejszego pomieszczenie, by zaraz potem znowu przybyć, tym razem trzymając w ręku apteczkę.
Bill nie zwracał na niego uwagi, usilnie wgapiając wzrok w sufit. Ignorował przeszywające go uczucie bólu, kiedy tylko Elias dotykał jakiejś jego rany. Obiecał sobie być twardy, więc nie złamie się przy byle jakich stłuczeniach. Prawdziwy facet nie płacze. A, przecież głupio by było tak złamać się w pierwszych minutach swej obietnicy. Jakże by to o nim świadczyło? Zapewne... Nie zbyt dobrze.
Po ciągnącym się w nieskończoność, długim okresie czasu, Elias skończył go opatrywać. Teraz jedynie siedział na krześle obok łóżka i go obserwował, aczkolwiek nie odezwał się ani słowem. W pokoju panowała cisza, którą przerwał dźwięk otwieranych drzwi.

- Boże! Co się stało, Otto?!- do środka wpadł Lucas. Bill przeniósł na niego swoje drwiące spojrzenie, jednak nadal się nie odzywał. Wiedział i rozumiał, w co on chce grać. I owszem, gra będzie się toczyła.


***

Numer był nieznany, ale mimo to odebrał. Przyłożył telefon do ucha, aczkolwiek nie odezwał się. Czekał, aż zrobi to ta druga osoba. I dopiero kiedy zaczął już przysypiać, usłyszał żeński, drżący głos wypowiadający jego imię:
- T-tom...?
- Ktoś ty?- mruknął wyraźnie znudzony.
-
Mówi Ann...- głos stał się nieco pewniejszy.
- Jaka Ann?
-
Nie pamiętasz?-
i znów stał się drżący.
- No przecież. Możesz mi w końcu powiedzieć kim jesteś, a nie grać w jakieś zagadki?- Tom zaczął się powoli denerwować. Być może było to skutkiem wypicia dużej ilości alkoholu, bądź ograniczonej cierpliwości.
-
Poznaliśmy się w szpitalu. Jestem tam pielęgniarką...
-
I?- przerwał jej niegrzecznie.
-
My tam... uprawialiśmy seks-
ostatnie słowa były niemalże wyszeptane, a Tom jedynie przewrócił oczyma. Dla niego uprawianie go jest albo dla zaspokojenia swoich potrzeb, albo... z miłości? Co do tego drugiego, nie był pewien. Jeszcze, a przynajmniej tak myślał, bowiem nie zdarzyło się, żeby kogoś pokochał. Brakło czasu. Brakło uczuć.
- I co z tego?- zapytał przeciągając nieco każde słowo, żeby sprawić efekt, iż jest znudzony.
-
Ja... jestem w ciąży...
Nie odezwał się. Zakończył rozmowę. Rzucił telefon na szafkę obok łóżka i złapał się za głowę. Pokręcił przecząco głową, jakby chciał wyrzucić to jedno przeklęte zdanie, ze swoich myśli; jakby chciał mu zaprzeczyć. Przecież, do cholery, ona nie może być w ciąży! Zrujnuje mu posadę! Zrujnuje mu życie! Nie ma czasu i chęci, żeby opiekować się jakimś dzieckiem. A, przynajmniej on nie ma na to ochoty.
Oczyma wyobraźni niemalże słyszał te wrzaski co noc i poranek. Czuł smród brudnych pieluch.


- Cholera...- przejechał dłonią po twarzy.- Cholera, fuck and shit!- miał ochotę coś rozwalić. Byle co. Jakiś mebel, albo człowieka. Chociaż... nie. W stosunku do ludzi jest jeszcze w miarę „miły”. Złapał się za głowę i zaczął chodzić w kółko po pokoju.- Tak nie może być. Ona nie może być w ciąży! Czemu ja nie jestem bezpłodny, no czemu?!- wrzasnął do sufitu.
Po paru minutach chodzenia i wyklinania każdego kogo zna, westchnął głęboko i opadłszy na łóżko, skarcił się w myślach za nieodpowiedzialne zachowanie. Bo... skoro on tak to przeżywa, to jak musi się czuć ona? Zachował się jak zwykły gówniarz, a jest przecież generałem. Odpowiedzialność na niego spadła i musi sobie dać z tym radę.
Siłą woli zmusił się do spojrzenia na telefon, a jeszcze większą do chwycenia go w dłoń i naciśnięciu odpowiedniego numeru. W ostatnie chwili chciał się rozłączyć, ale usłyszawszy jej głos zamarł. Nie wiedział co powiedzieć. Wszystkie słowa nagle wyparowały mu z głowy.
-
Tom? Wiem, że to może wydawać się odrobinę nierealne, abym wiedziała o ciąży już po jednym dniu, ale... współczesna medycyna ma naprawdę dobre osiągnięcia i dlatego...

- Dobra. Spokój- wziął dwa głębokie wdechy i wydechy, a potem szybko powiedział:- Przepraszam cię, że się wcześniej tak rozłączyłem, ale zszokowałaś mnie naprawdę mocno i sam nie wiedziałem jak się zachować.
-
Nie chcesz tego dziecka, prawda?-
i cały jego spokój szlag trafił. On nie da rady być ojcem!
- To nie tak...

- Tom- to imię tak czule zostało wypowiedziane, że niemal poczuł w środku przyjemne ciepło.- Ja rozumiem. Jeśli nie chcesz być ojcem, to wystarczy powiedzieć. Najwyżej będziesz płacił jakieś alimenty, a ja znajdę kogoś na twoje zastępstwo. To jak?- Tak! Tak! Jedyna szansa! On będzie miał spokój i jedynie pracodawców nad głową, a ona sobie kogoś znajdzie. I dziecko byłoby szczęśliwe, że mimo wszystko ma jakiegoś ojca. Rodziców...
I kiedy miał już powiedzieć, że będzie za nie płacił, byleby nie musieć się nim opiekować, przypomniało mu się coś. Jak on sam się czuł. Co z tego, że nie miał na dodatek matki? Skąd ma mieć pewność, że Ann będzie się dobrze dzieckiem opiekowała? Gdyby ono trafiło do tego, bądź podobnego ośrodka, w jakim on przebywał, to nie wybaczyłby sobie. Zrobiłby wszystko, ale na to nie pozwolił. Nie ma mowy.
- Nie ma mowy. Skoro jestem ojcem tego dziecka, to nim będę. Ale zważ na to, że także pracuję, więc nie będę miał jakoś specjalnie dużo czasu na opiekę...
-
Dobrze, cieszę się, że wybrałeś tą opcję. Ale mam jeszcze prośbę...
-
Jaką?
-
Mógłbyś do mnie przyjechać? Nie teraz, ale za jakiś czas. Chciałabym cię jeszcze poznać, bo nie mieliśmy zbyt wiele czasu na rozmowę.
-
Przyjadę.
-
Cieszę się. To do zobaczenia.
-
Tak... Do zobaczenia.

Co zrobić jako pierwsze? Załamać się, czy strzelić sobie kulką w łeb? To nie miało tak być! Dlaczego on sam nie mógł się wychować w jakiejś normalnej rodzinie? Dlaczego nie mógłby być normalnym nastolatkiem?
Miał wrażenie jakby ten ktoś z góry kpił sobie z niego. Z niego i z jego życia. Odkąd pamięta, nie zaznał nigdy szczęścia. Cały czas był nękany, bądź wykorzystywany do jakiejś brudnej roboty, ale ani razu... Ani jednego pieprzonego razu, nikt nie okazał mu miłości. Cud, że w ogóle jest tym kim jest. Bo mógł się wychować na jakiegoś bandytę, zabójcę i nie wiadomo co jeszcze.

Ale jedno jest pewne. Ma dobre serce.

Cóż... Na Onet mi brak słów. Mam chociaż nadzieję, że tutaj będzie nieco lepiej ^^
Czy mi się wydaje, czy Bill staje się nieco psychiczny? xD
I mała zagadka... Co mnie opętało, żeby myć parapet? ... Mopem o_O
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i życzę miłego rozpoczęcia tygodnia!

sobota, 14 kwietnia 2012

12. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Wziąć czy nie wziąć?


Przez kolejne parędziesiąt minut, to pytanie niczym naszpikowany petardami kurczak, obijało mu się o wszystkie zakątki mózgu. Przyglądał się przezroczystej torebeczce miętoląc ją w palcach. Mama wiele razy przestrzegała go przed używkami, a on zwykle jej słuchał jednak teraz... Domyślał się, że po wciągnięciu tego prawdopodobieństwo zwariowania jest naprawdę wielkie, ale w teraźniejszej chwili nie widział innego wyjścia. Albo to, albo dalsze użalanie się nad swoją głupotą. Doprawdy, naprawdę duży wybór.


Przechylił lekko głowę w lewo i dalej wpatrywał się w narkotyk. Milion myśli kołatało mu w głowie. Westchnął cicho i powoli się podniósł. Odłożył torebeczkę na brzeg umywalki i podciągnął na tyłek bokserki wraz ze spodniami, które dopiero założył. Spojrzał na swoje lustrzane odbicie i słowo „strasznie” naprawdę mało odzwierciedlało, to jak teraz wyglądał. Spuchnięte powieki, zaczerwienione oczy, niezwykle blade policzki i drżące wargi. Ale mimo wszystko, najbardziej przeraził się swojego spojrzenia. Te błyszczące, ciemnobrązowe ślepia, o których wiedział, że należą do niego, a jednak... Przerażały go. Przeszywały na wskroś jakby wiedziały, co zamierza zrobić, choć on sam jeszcze nie zdecydował.


Jak wiele prawdy kryje się w ludzkich oczach


Spuścił zawstydzony wzrok na torebeczkę z białym proszkiem. Niewiele wystarczy zrobić, aby się jej pozbyć. Wrzucić do kibelka i spuścić wodę.


Szach mat


Jednak, jak trudno odciągnąć człowieka od zrobienia czegoś złego? Nie ważne, czy zaszkodzi to tylko jemu, czy też bliskim. Ważne, że jest to złe.


Zamknął klapę od sedesu i osunął się powoli na kolana. Starał się nie myśleć o tym co robi. Nie o tym, że będzie żałował. On już żałuje.


Otworzył torebeczkę drżącymi dłońmi i ostrożnie wysypał jej zawartość na klapę sedesu. Z tego co wiedział i widział, teraz należało wziąć jakiś materiał, zawinąć go w rulonik i wciągnąć ten proszek. Rozejrzał się po łazience skołowany. Zawsze może się wycofać, przez chwilę rozważał taką możliwość, jednak zdecydował się. Nie widząc innego wyboru, sięgnął po kawałek papieru toaletowego. Powoli zrobił z niego rulonik i przystawił jedną końcówką do proszku. Wziął głęboki oddech i zatykając sobie jedną dziurkę nosa palcami drugiej dłoni- wciągnął po raz pierwszy. Dziwnie się poczuł i zaprzestał przedniego czynu. Odczekał chwilę, aby przyzwyczaić się do tego co robi i zmienił pozycję tak, że teraz postanowił wciągnąć dla odmiany drugą dziurką nosa.


Po jakimś czasie, cały biały proszek zniknął, a on klęczał przed kiblem opierając głowę na dłoniach położonych na desce klozetowej. Dopiero teraz zrozumiał, o co chodziło tym wszystkim naćpanym osobom. Czuł się świetnie. Nic go nie bolało, a przykre myśli, jakby nie miały wstępu do jego głowy. Kiedyś kolega mu powiedział, że będąc na haju ludzie zazwyczaj wyobrażają sobie rzeczy, o których marzą.


Nagle drzwi cicho skrzypnęły, a do łazienki wszedł Lucas. Przez przymknięte i zaspane jeszcze oczy, nie zauważył klęczącego na podłodze Billa. Podrapał się po brzuchu ziewając jednocześnie i skierował się do umywalki. Odkręcił kurek z zimną wodą i zaczął przemywać twarz. Bill otworzył jedno oko i zerknął na niego nieprzytomnie. Wszystko teraz mieniło mu się w kolorowych barwach, sprawiając, że kręciło mu się w głowie.


Po przemyciu twarzy zimną wodą, obudził się na tyle dostatecznie, by dostrzec osobnika przed kiblem.


- Bill? Co tu robisz?- zapytał zdziwiony.
- Mhm- odmruknął mu w odpowiedzi zamykając z powrotem tę jedną otwartą powiekę.


- Dobrze się czujesz?- Lucas przykucnął obok niego, chwytając go za ramiona.


- Nie dotykaj mnie- wymruczał i podniósł prawą rękę, żeby go odepchnąć, ale ta jedynie go musnęła i opadła na podłogę.


- Co ci jest?- spytał nieco zdenerwowany jego zachowaniem i odwrócił go do siebie twarzą. Głowa Billa nie mając żadnego oparcia, opadła w dół, a on jedynie lekko nią kręcił na boki.
- N-nic... Czuję się świetnie... Życie jest cudowne!- krzyknął zarzucając mu dłonie na szyję, jednak wciąż nie otwierał oczu.
- Bill?
- Uh- dość nieudolnie próbował się podnieść z podłogi. Lucas widząc jego starania, pomógł mu.- Puść- poprosił, gdy obaj stali już na nogach. Po chwili był już uwolniony, ale wbrew temu co mu się wydawało, zachwiał się niebezpiecznie. Otworzył szeroko oczy i spojrzał ze zdziwieniem na Lucasa.
- Co?- mruknął niegrzecznie.


- Jednorożec- Bill wskazał na niego palcem.- Czemu nic mi wcześniej o tym nie powiedziałeś?- zapytał, a w jego głosie można było usłyszeć nutę złości.


- C-co?- otworzył szeroko z zaskoczenia oczy.
- Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej, że jesteś jednorożcem?- powtórzył swoje pytanie.- Masz taką ładną tęczową grzywę- Bill zbliżył się do niego, potykając się jednak o własne nogi, by pogłaskać go po głowie.- Nie powinieneś się ukrywać, ludzie będą cię podziwiali... Polecimy do Nibylandii....
- Co ty bredzisz?- zdezorientowany nie zareagował nawet, gdy ten zaczął go drapać pod brodą.
- Luuuc- mruknął przeciągle i przekrzywił głowę w bok.- Masz skrzydła, prawda? Musisz mieć, żebyśmy tam polecieli- przeniósł dłoń z powrotem na jego włosy.- Jesteś takim pięknym kucykiem.
- Bill!- krzyknął strząsając z siebie jego dłoń.
- Czemu mnie tak nazywasz?- zmarszczył zabawnie brwi.- Jestem Spongebob!
- Co ty pieprzysz?
- Chodźmy do parku karmić wiewiórki!- krzyknął uradowany i chwytając Lucasa za rękę, pociągnął go w stronę drzwi. Pech chciał, że przez swoją niezdarność wywrócił się, jego także powalając.
- Co ci nagle odjebało?!- Był już naprawdę zdenerwowany. Podniósł się z Billa i chwytając go mocno pociągnął po raz kolejny w górę, pomagając wstać. Zmrużył oczy patrząc uważnie w jego.- Ćpałeś?- wyjątkowo rozszerzone źrenice i dziwne zachowanie, sprawiały, że wniosek sam mu się nasuwał na myśl.
- N-no co ty... Ja n-nie ćpam- Bill zaśmiał się z rozbawieniem.- Jesteś takim ślicznym jednorożcem- pogładził go dłonią po policzku.
- Czyli ćpałeś- stwierdził stanowczo i rozglądnął się po całej łazience, jednak nie zauważył, żadnego opakowania po narkotykach. Westchnął cicho i chwytając Billa mocno w pasie, zaprowadził go do pokoju i położył do łóżka. Ten, bez żadnego sprzeciwu ułożył się i próbował zasnąć.
- Ale polecimy do Nibylandii?- wymruczał będąc już prawie w krainie Morfeusza.
- Tak- mruknął bez przekonania Lucas gładząc go po policzku.



*
Nastał nowy dzień*


Obudził się czując za sobą czyjąś obecność. Wydawało mu się jakby miał potworne uczucie deja vu. Teraz jednak bardziej przewracało mu się w żołądku. Poruszył się niespokojnie, żeby sprawdzić jak tam reszta jego ciała. Zrezygnował jednak, gdy był już naprawdę blisko zwrócenia jakiegokolwiek jedzenia.


- Obudziłeś się już?- głos za jego plecami, sprawił, że przebiegły po nich ciarki. I momentalnie przypomniało mu się wszystko z poprzednich wieczorów.
- Czego chcesz?- odezwał się zły, po chwili ciszy.
- Wczoraj wydawałeś się być nieco milszy

***
*
U Toma także jest już nowy dzień. I ten samy co u Billa*


Od rana męczył go ogromny kac, jednak zmusił się do wstania z łóżka, co prawie graniczyło z cudem. Ogarnął nieco wygląd tak, żeby wyglądać w miarę przyzwoicie i nie straszyć ludzi. Posprzątał pokój po swoim wcześniejszym „imprezowaniu” i wezwał chłopca hotelowego, aby przyniósł mu kolejne butelki z alkoholem. W końcu obiecał sobie balować przez dwa okrągłe dni.


I tak od paru godzin, ciągle siedząc w tym samym miejscu co wcześniej, wypijał kolejne łyki alkoholu. Nie liczył ile butelek już leży na podłodze, a ile stoi jeszcze nie otwartych. Liczył się sam fakt, że pije, a nikt mu w tym nie przeszkadza.


Do czasu...


Gdy był w stanie, w którym już nie potrafił skleić normalnych zdań nawet w głowie- zadzwoniła jego komórka. Numer był nieznany, ale mimo to odebrał...









Tak, tak wiem. Odcinek wyjątkowo krótki, jak na mnie xd Następnym razem spróbuję się odwdzięczyć. A teraz spać ^^



I oczywiście życzę miłego rozpoczęcia tygodnia i świąt wielkanocnych ^^


PS Nie wiem jak to jest być naćpanym, więc zachowanie Bille jest tylko moim podejrzeniem ^^


PS2 W razie niejasności: naprawdę dziwne myśli błąkają się teraz w mojej głowie, pomimo nawet tego, że się jakieś pięć godzin temu przestałam dokształcać w operze xD Chociaż czy ja wiem?



11. Katastroficzne żywota dwojga Kaulitzów

Opierając się miednicą o balustradę, zaciągał się papierosem trzymanym w prawej dłoni. Lewą rękę natomiast miał zawiniętą mocno w bandaż i unieruchomioną.
Spod długich, czarnych rzęs spoglądały ciemnobrązowe tęczówki na ulice spowite mgłą. Ubrany jedynie w krótkie czarne szorty i szary rozciągnięty podkoszulek, stał boso nie przejmując się zimnem i dreszczami opanowującymi jego ciało. Ciche odgłosy wydawane przez powoli budzące się miasto, uspokajały go. A spokój był teraz bardzo potrzebny, wręcz wymagany. W głowie próbował ułożyć plan dotyczący złapania uciekinierów. Jednak cokolwiek by wymyślił, okazywało się być niemożliwe do wykonania. Sfrustrowany przymknął oczy i jeszcze mocniej zaciągnął się papierosem. Wiedział, że mogą być wszędzie. Niemcy to duży kraj, a przecież mogli także uciec do jakiegoś sąsiedniego. Skąd do cholery mam wiedzieć, gdzie oni są?!- Przez nagły napływ złości zacisnął dłonie w pięści, dopiero ból w lewej ręce otrzeźwił go nieco. Wyrzucił przed siebie niedopałek papierosa i obserwując jak ten powoli spada rozmyślał dalej. Szanse, że uda mu się ich zmusić do powrotu do wojska są naprawdę nikłe. On jednak nie ma zbyt wiele czasu także na wędrówkę za nimi, sam musi tam wrócić. Jego przełożeni nie będą zadowolenie, jeśli zbyt długo będzie poza terenem pracy. Wojna się zbliża.


Właśnie. Oczami wyobraźni widział zniszczone miasta, trupy ludzi leżących na ulicy, krew... Uśmiechnął się lekko. To dopiero będzie rzeź- był ciekaw tego co się wydarzy. Nie bał się wojny, oczekiwał jej. Zdawał sobie jednak sprawę, że walka będzie z najsilniejszym krajem, Rosją. Tu- trzeba będzie postawić na doświadczenie, natomiast tam- na broń. Nie jest wiadome, kto wygra, jednakże domyśla się, że w tamtych stronach kpią sobie z jego kraju rodzinnego. Jednak, to dobrze- osłabiają tylko swoją czujność.


Spojrzał krytycznie na swoją niesprawną tej chwili rękę. Naprawdę wolałby, żeby była już w pełni do użycia, a nie tylko do machania.


- Generale, Tom!- dobiegł do jego uszu cichy krzyk pułkownika, z pomieszczenia wewnątrz. Odwrócił się tyłem do barierki przewracając oczyma. Nie lubił tego człowieka, a gdyby mógł, już dawno by go zwolnił, jednakże decydują o tym jego przełożeni. On ma tylko zajmować się żołnierzami i przygotowywać ich, ewentualnie podpisywać różne papiery dotyczące ważnych spraw.


Poczekał, aż Gustav do niego przybiegnie i dopiero po uważnym zlustrowaniu go wzrokiem, odezwał się:
- Czego chcesz?- w stosunku do niego nawet nie próbował być miły.
- Właśnie rozmawiałem z głównym dowódcą- Tom uniósł brwi zaskoczony. Przecież, mogli najpierw zadzwonić do niego. Zawsze tak było odkąd został generałem.- Nie mogli się do ciebie... znaczy pana zadzwonić.
- Dobra, o co chodzi?
- Powiedzieli, że dają nam dwa tygodnie na odnalezienie tej dwójki. Jeśli się nie uda, to będziemy musieli wrócić z powrotem do wojska i zmienić taktykę wojenną. Nic innego nam nie pozostaje- Gustav wzruszył bezradnie ramionami i schował telefon do tylnej kieszeni spodni.
- Niech będzie- odwrócił się z powrotem, by kontynuować obserwowanie jak miasto powoli ożywa. Jednak cały czas wyczuwał za sobą jego obecność.- Coś jeszcze?- zapytał, nie patrząc na niego.
- M-mam takie małe p-pytanie- pułkownik zaczął się powoli jąkać. Tom westchnął prawie niezauważalnie.
- Co?


- Mógłbym mieć dzisiaj wolne?- spytał z nadzieją w głosie.
- Dlaczego?
- Ja wiem, że teraz jesteśmy nadal w pracy, ale... niedaleko tutaj mieszka moja rodzina i chciałbym do nich chociaż raz pojechać. Tak raz, na jakiś czas. Oczywiście zrozumiem...- Tom mu przerwał:


- Jedź- Gustav umilkł zdziwiony i wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczyma. Był w lekkim szoku, bowiem nie spodziewał się, że generał mu pozwoli. Jednak coś wewnątrz kazało mu spróbować i na jego szczęście, udało mu się.
- A-ale jest pan pewien?
- Jedź tam i wracaj pojutrze rano. Lepiej, żeby cię tu nie było jak się odwrócę, bo zawsze mogę zmienić zdanie- powiedział Tom i na dowód tego, powoli zaczął się odwracać. Przestał jednak, gdy usłyszał głośny huk drzwi, a potem cichy okrzyk, jak mniemał, radości pułkownika. Odwrócił twarz z powrotem w stronę wschodzącego słońca i zmrużył lekko oczy. Mimo wszystko, wiedział, że dobrze zrobił. Gdyby on sam tylko mógł pojechać do jakiejś swojej rodziny...


Prawdziwej rodziny.


Westchnął już po raz wtórny i przetarł dłonią oczy. Stwierdził, że już nawdychał się świeżego powietrza, więc resztę dnia spędzi w pokoju. Bo nie zamierza nigdzie wychodzić. Ani dzisiaj, ani jutro- ewentualnie na balkon.


Pozostawił drzwi otwarte, aby pokój się choć trochę wywietrzył. Stanął na środku pomieszczenia i zaczął się rozglądać. Po chwili na jego usta wpłynął uśmiech. Smutny uśmiech człowieka zrozpaczonego. Powolnym krokiem skierował się ku niezbyt wielkiej lodówki, z której po chwili wyjął dwie butelki alkoholu. Trzymając obie w prawej ręce, zamknął drzwiczki lekkim kopniakiem i skierował się w stronę łóżka. Nie widział dla siebie innej opcji przetrwania tego dnia, ani także jutrzejszego. Co z tego, że będzie miał rano zapewne ogromnego kaca, skoro on nawet w połowie nie równa się temu koszmarnemu uczuciu, które towarzyszy mu już od paru godzin i za nic nie chce zniknąć.


Usiadł na brzegu łóżka i postawił przed sobą dwie butelki. Przejechał prawą dłonią po pościeli chcąc wyczuć jakiego jest materiału. Zupełnie nie wiedział, po co mu to było do wiadomości potrzebne, więc otrząsnąwszy się z zamyślenia, natychmiast zaprzestał tego czynu.


Pochylił się i chwycił za jedną z butelek znajdujących się pomiędzy jego nogami. Przez chwilę trudził się z jej otwarciem, jednak już po chwili kołek leżał gdzieś pod jedną z ścian pokoju, a on siedział nieruchomo przyglądając się jej. Czy to na pewno jedyne rozwiązanie?- przez myśl mu przeszło, żeby jednak się wycofać,w końcu nie robi tego dla zakładu, nie pije z nikim, więc honor pozostanie. A po wypiciu... Kto wie, na co się odważy?


Zmrużył oczy i pokręcił z rozbawieniem głową. Jakby na to spojrzeć z innej strony, był jeszcze dzieckiem. Miał jedynie siedemnaście lat, nie więcej, nie mniej. A jednak. Na głowie miał o wiele więcej spraw, niż niejeden dorosły. Czasami żałował, że nie pozostał w tamtym ośrodku, gdzie pomimo fatalnego zaangażowania się w opiekę nad dziećmi, której wręcz prawie nie było- czuł się jednak jak małolat, a nie dorosły facet. Przecież, na nim praktycznie spoczywają dalsze losy tego kraju! To on ustala taktykę, a jego przełożeni jedynie patrzą surowym i krytycznym okiem, czasami przyjmując do siebie to, co mówi, a czasami totalnie ignorując.


Przechylił otwór butelki w stronę swoich ust, by chwilę potem łapczywie pociągać łyk za łykiem. Wysoko procentowa ciecz spływała do jego gardła, drażniąc je lekko, jednak nie zaprzestawał czynu. Dopiero po opróżnieniu prawie połowy, oderwał otwór butelki od ust, by zaczerpnąć powietrza.


Nagle zaczął kaszleć, drapało go gdzieś w przełyku i dopiero po dłuższej chwili przestał, a w pokoju ponownie zapanowała cisza.


Patrzył się wprost przed siebie, na ścianę, tępym wzrokiem. Do jego głowy zaczęły napływać kolejne myśli. Jednak zaczął rozmyślać tylko nad jedną, tą najważniejszą. Dlaczego ja go właściwie szukam? Praktycznie do niczego się nie nadaje, a chyba nie będzie taki głupi, żeby zdradzać wrogom taktykę wojenną. Przecież też jest Niemcem, jakaś solidarność chyba zobowiązuje? Po raz kolejny uniósł butelkę do góry, by ponownie zacząć z niej pić. Po opróżnieniu jej całej, pokręcił z rozbawieniem głową i rzucił ją gdzieś w kąt pokoju. Trzeba być kompletnym durniem, żeby zdradzać własny kraj. Ale... Bill też najmądrzejszy raczej nie jest. Za to bardzo naiwny. Tom chwycił kolejną butelkę i nie patrząc nawet na nią, szybko otworzył i przybliżył otwór do ust. Teraz jednak pociągał krótkie łyczki, chcąc choć trochę rozkoszować się smakiem alkoholu. Zresztą... Samo to, że uprawiałem z nim seks, to już chyba o czymś świadczy? Kolejne parę łyków i minut poświęconych rozmyślaniu. Jego myśli cały czas krążyły wokół tej jednej osoby. Tom, pomimo, że wypił jedynie półtora butelki, ale jednak bardzo wysoko procentowego alkoholu, był już kompletnie pijany. Przed pociągnięciem kolejnego łyku, powstrzymało go jedynie to, że na otworze butelki osiadła sobie maleńka biedronka.


- O! Biedronka!- zaśmiał się, nie spuszczając z niej wzroku. Podniósł butelkę nieco wyżej, aby widzieć ją bliżej.- Policzymy kropeczki- wymruczał mając ją praktycznie około dwa centymetry od oka. Chciał je liczyć powoli, wskazując każdą pojedynczo palcem, jednak zupełnie zapomniał, że w prawej ręce trzymał butelkę i uwalniając palce, opuścił ją na podłogę. Wystraszony owad podleciał do góry.- Ups- mruknął Tom, całkowicie nie zwracając uwagi, na to, że z leżącej butelki pod jego nogami, wypływały resztki cieczy, mocząc jego gołe stopy. Uniósł głowę do góry, chcąc znaleźć wzrokiem owada, gdy ten nagle usiadł mu na środku nosa. Zdziwiony zrobił zeza i zaczął mu się przypatrywać. (Tom, nie owad xD- dop.aut.) Wydawało mu się, jakby ta biedronka patrzyła na niego z jakąś urazą. - Oj, nie złość się. Nie chciałem cię wystraszyć- wymruczał.


Przed resztki zaćmionego umysłu, próbował się przebić zdrowy rozsądek, by brutalnie mu uświadomić, że gada, lub raczej prowadzi jednostronną rozmowę ze zwierzęciem. Jednak wyobraźnia wygrała sprawiając, iż Tomowi wydawało się, że biedronka się do niego odezwała:
-
Tu chodzi o ciebie i twoją rodzinę, Tom.
-
Jakie oni mają znaczenie?- powiedział cicho, jednak lekko był zdenerwowany. To nie był najlepszy temat, do rozmów z nim.
-
Duże, Tom. Bardzo duże. Przecież to twój brat!
-
Ale ja go do niczego nie zmuszałem! Sam tego chciał!
- Tu nie chodzi o przeszłość, lecz o przyszłość. Dlaczego nie zostawisz go w spokoju?
-
Zna taktykę walki wojska! Nie mogę pozwolić, żeby zdradził to odwiecznym wrogom Niemiec, czyli Rosji. Tu się ważą losy życia miliona ludzi, a nawet i więcej!- Dlaczego mu nie ufasz?- Ja...- To w końcu twój brat. - No i co z tego? Jest naiwny.
- Naiwny, nie znaczy głupi.
-
Przestań się wymądrzać- mruknął zły.- Tom, posłuchaj choć raz, tego co mówi ktoś inny, a nie ty sam. Nic nie zdziałasz, jeśli będziesz wyrządzał wszystkim naokoło krzywdę.- Gówno mnie obchodzi, co się dzieje z innymi.
- Nie przeklinaj!- Tom otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Nie będziesz mi mówić co mam robić!- nagle, do drzwi ktoś zapukał, a po chwili krzyknął:
- Czy wszystko w porządku?
- Tak!- Tom odkrzyknął, nie ruszając się z miejsca. Zrobił ponownie zeza, jednak biedronki nie było już na jego nosie.- A niech cię szlag!

***
Siedział na otwartym kiblu, chowając twarz w dłoniach. Co chwilę jego ciałem wstrząsały silne konwulsje spowodowane płaczem. Wczoraj wieczorem- choć tak bardzo chciał zapomnieć, to jednak pamiętał każde wydarzenie. Niesamowite jak szybko człowiek potrafi wytrzeźwieć pod wpływem stresującej sytuacji, bądź jeśli czegoś bardzo chce.
Zmęczony, usnął wtedy w łazience, a kiedy się obudził wszystko go bolało. A najbardziej jego tylni otwór. Nawet zimny prysznic mu nie pomógł. Nie było tu żadnej znieczulającej maści, więc praktycznie był skazany na cierpienie. Dobrze, że chociaż domyślił się, iż siedząc na otwartym kiblu, nie drażni aż tak bardzo, swojego tylnego wejścia.


Bardziej jednak od tyłka, bolało go poczucie świadomości, iż sam się na to zgodził, Lukas jedynie przegiął, chcąc mieć przyjemność tylko dla siebie. I w tej właśnie chwili zawsze powracał do tego, jak było mu z Tomem. Łzy przestawały mu przez chwilę cieknąć, na ustach pojawiał się prawie niewidoczny uśmiech, a on odpływał. Tak było w kółko. Najpierw nieprzyjemne wspomnienie z minionego wieczoru i wielki płacz, a potem przypominanie sobie przyjemnej sytuacji z Tomem i odpływanie w przeszłość.


Jednak, po jakimś czasie dotarł do niego fakt. Fakt, który najboleśniej ze wszystkiego ugodził go prosto w serce. Doszło do niego, że w oczach tych dwóch- Toma i Lukasa- był jedynie osobą do zaspokojenia ich seksualnych potrzeb. Żaden z nich nic do niego nie czuł. Nie wierzył w zapewnienia tego drugiego. I to przelało falę goryczy. Rozpłakał się całkowicie. Po czasie nie wytrzymywał i zaczął się dusić, więc spróbował się uspokoić i nie myśleć o niczym. Co, o dziwo, mu się udało.
Sięgnął po spodnie, bowiem dotychczas siedział w samych bokserkach i potrząsnął nimi, chcąc je trochę rozprostować. Ku jego zdziwieniu, na podłogę upadła jakaś maleńka biała torebeczka. Odłożył spodnie i schylił się, żeby ją podnieść i zobaczyć co to jest.Narkotyk Nie miał pojęcia, skąd to się wzięło w jego kieszeni spodni, ale przypuszczał, że prawdopodobnie ktoś mu to wsadził, kiedy był na tej imprezie.
Wziąć czy nie wziąć?